Nic nie starzeje się szybciej od wizji przyszłości. Innymi słowy: koncepcje futurologiczne i fantastyka z ambicjami prognostycznymi szybko – a niekiedy bardzo szybko – stają się przedmiotem zgryźliwych anegdot oraz badań historyków idei. A jednak w latach 60. zeszłego wieku literatura fantastyczna zapragnęła być po prostu literaturą – "prozą spekulatywną”, jak lubił określać ten rodzaj pisarstwa jeden z klasyków Nowej Fali SF, Harlan Ellison. Kontrkulturowy przypływ uniósł wiele łodzi w porcie – także fantastyce dał siłę, by mogła się, przynajmniej we własnym mniemaniu, wyzwolić z okowów głupawego prognostycyzmu i dyktatu postępu technologicznego oraz zerwać z opinią dostarczycielki śmieciowej rozrywki. Przełom, który skierował uwagę twórców i twórczyń anglojęzycznej fantastyki na zagadnienia polityki, socjologii, ekologii, antropologii, psychologii (w komplecie z psychodelią), seksualności, feminizmu, a także stworzył pole do rozmaitych – często radykalnych – eksperymentów narracyjnych, utorował drogę choćby postmodernizmowi.
Ciekawe, że analogiczny proces emancypacji fantastyki zachodził także za żelazną kurtyną – ostatecznie nie była ona całkiem szczelna. Oczywiście w krajach demokracji ludowej sprawy miały się nieco inaczej: o ile pisarze fantaści kapitalistycznego Zachodu chcieli nobilitacji gatunku (a przy okazji – pragnęli poddać krytyce i przewartościować cywilizację konsumpcjonizmu i militaryzmu), o tyle autorzy fantastyki z demoludów czynnie uczestniczyli w historycznym dziele budowy komunizmu – w każdym razie taką początkowo wyznaczono im rolę. Zarówno Stanisław Lem, jak i bracia Strugaccy – najważniejsi, najbardziej wpływowi autorzy fantastyki w obozie socjalistycznym – debiutowali w poetyce socrealizmu (Lem „Astronautami” w 1951 r., Strugaccy powieścią „W krainie purpurowych obłoków”, być może zresztą, gdy idzie o pomysł, zadłużoną również u „Astronautów”, w 1959 r.). Wczesny Lem był przede wszystkim scjentystą, nie socrealistą, nie był też, naturalnie, komunistą i kiedy tylko dało się, choćby częściowo, zrzucić kamuflaż, to właśnie uczynił. Strugaccy to odmienny, paradoksalny przypadek: do krytyki systemu sowieckiego, a nawet do podważenia jego logiki doszli, kierując się komunistycznym idealizmem. Można w wielkim uproszczeniu powiedzieć, że wydostali się na wolność, stopniowo podważając samo istnienie klatki, w której dorastali. Ale nigdy nie zrezygnowali z utopijnego marzenia o bezpiecznym zamknięciu, w którym wszystkim żyje się dobrze i szczęśliwie.
Klucz do inteligenckiej duszy
Najlepsze powieści braci Strugackich (a jest ich sporo, bo rzadko schodzili poniżej pewnego poziomu) wciąż są w stanie znaleźć nowego czytelnika; być może nie odcyfruje on warstwy alegorycznej, która była oczywista i atrakcyjna dla inteligenckich odbiorców tych książek w czasach, gdy się ukazywały po raz pierwszy, ale i tak dostanie świetnie napisaną prozę, stawiającą uniwersalne pytania i projektującą moralne dylematy niezależne od politycznego kontekstu, niejednokrotnie wizjonerską i zabawną, a przy okazji wierną rosyjskiej tradycji włączania groteski w rozważania nad sprawami ostatecznymi. Przygodą lekturową może być choćby sięgnięcie po „Piknik na skraju drogi” (1972 r.), pierwowzór zarówno słynnego filmu Andrieja Tarkowskiego „Stalker” (1979 r.), jak i serii gier komputerowych „S.T.A.L.K.E.R.” oraz licznych powieści postapokaliptycznych wywodzących się z uniwersum tych gier bądź, przykładowo, z franczyzy literackiej „Metro 2033”.
Z drugiej strony – szkoda byłoby nie odcyfrować owego historycznego kontekstu. Książki Strugackich stanowią bowiem jeden z kluczy do duszy rosyjskiej inteligencji czasów postalinowskiej odwilży i breżniewowskiej stagnacji. To ludzie wychowani na Strugackich wymyślili pieriestrojkę i reformowali Związek Radziecki aż po granice wytrzymałości materiału.