Reportaż? W pewnym sensie. Powieść o końcu świata? Niewątpliwie. Wielka mistyfikacja? I tak, i nie. Trudno klarownie zdefiniować, czym jest "Kaputt" Curzia Malapartego, jedna z najsłynniejszych, choć zarazem trochę zapomnianych, książek XX stulecia, rzecz o krwawym krachu pewnego totalitarnego złudzenia.
Malaparte pisał o II wojnie światowej, ale – jak wspomina we wstępie – "wojna jest (tu) postacią zaledwie drugorzędną. Można by powiedzieć, że ma jedynie wątłość pretekstu, gdyby nie to, że preteksty nieuniknione przynależą do sfery fatalizmu. Wojna odgrywa tu właśnie rolę fatum. W takim jedynie charakterze wkracza do tej książki. Powiedziałbym, że pojawia się tam nie jako postać działająca, lecz jako widz, w tym sensie, w jakim może być widzem krajobraz. Wojna jest obiektywnym pejzażem tej książki". Wedle deklaracji autora rzeczywisty temat "Kaputt" stanowi straceńczy gest starej europejskiej cywilizacji, która najpierw dostrzegła w faszyzmie i nazizmie szansę na pogodzenie tradycyjnego porządku władzy i religii z futurystyczną, silną nowoczesnością, potem zaś, rzuciwszy się w otchłań wojny i Zagłady, odkryła, że w ten sposób podpaliła pod sobą stos ofiarny.
"Głównym bohaterem jest Kaputt, potwór radosny i okrutny. Żaden wyraz nie zdołałby lepiej niż to twarde i tajemnicze niemieckie słowo kaputt, dosłownie znaczące złamany, skończony, zdruzgotany, przepadły, wyrazić tego, czym jesteśmy, czym jest w tej chwili cała Europa: stosem gruzu i odpadków. Ja jednak – podkreślam to z naciskiem – wolę tę Europę kaputt od Europy wczorajszej. Europy sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Wolę świat, w którym wszystko trzeba budować od nowa, niż taki, w którym trzeba przyjąć wszystko jako nieodwracalne dziedzictwo" – dodaje Malaparte. Ta millenarystyczna (jakkolwiek zarazem prowokacyjna i przewrotna) deklaracja nie powinna dziwić, Malaparte nie był demokratą, lecz, jak wielu w jego pokoleniu, apokaliptykiem. Jedni związali się z komunizmem, inni z faszyzmem, ale oczekiwania mieli wspólne: spodziewali się nastania ziemskiego raju, rządzonego metodą naukową, zasiedlonego przez lepszy gatunek człowieka. "Kaputt" jest więc książką o cokolwiek spartolonej budowie raju, o niezamierzonym, spotworniałym czyszczeniu przedpola dla naszej późnokapitalistycznej współczesności. Leciwy sowiecki dowcip opowiada o pracownikach pewnej fabryki telewizorów, którzy przerzucali przez płot podzespoły i próbowali składać odbiorniki w domu, ale zawsze wychodził im AK-47. Z rajem sprawy mają się podobnie: ilekroć ludzkość próbuje go zbudować, wychodzą jej masowe mordy i obozy koncentracyjne.
Ale "Kaputt" to nie jest po prostu historia rozliczeniowa, nie jest to też szczere wyznanie grzechów. Diabli wiedzą, co to takiego. Tak: diabli, bo to książka demoniczna (jej demonizm bywa barokowy i groteskowy, ale pamiętajmy np. o "Mistrzu i Małgorzacie", powieści o paradoksalnej przychylności zła).
Turpistyczne magdalenki
Powierzchownie wygląda to tak: Curzio Malaparte w mundurze kapitana armii Mussoliniego bywa w latach 1941-1942 w różnych punktach zapalnych frontu wschodniego (bądź na jego tyłach): w Finlandii, w okupowanej Polsce, na Ukrainie, w Rumunii, w Jugosławii. Malaparte podróżuje w charakterze korespondenta wojennego dziennika "Corriere della Sera", ale jednocześnie jest wojskowym funkcjonariuszem jednego z państw Osi i człowiekiem dobrze ustosunkowanym, co zapewnia mu wstęp na salony – w Finlandii obraca się w kręgach ministerialno-dyplomatycznych i podgląda Heinricha Himmlera w kąpieli, w Krakowie i Warszawie ucztuje z generalnym gubernatorem Hansem Frankiem, w Szwecji konwersuje z...