Anna Grabińska twierdzi, że choć ani ona, ani jej teatralny zespół nigdy nie dostali oficjalnej informacji o powodach odwołania spektakli, menadżer zajmujący się trasą po stronie ukraińskiej twierdził, że chodzi o antypolskie nastroje wywołane premierą filmu Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń”:
Powiedział, że zostały wykonane dwa bardzo poważne telefony od władzy. Jeden w okręgu chmielnickim, drugi tarnopolskim. Pytano, dlaczego gramy po polsku, dlaczego w spektaklu występuje żydówka arabka i jak blisko nam jest ideowo do filmu „Wołyń”. Po wyjaśnieniach obwód tarnopolski przystał na występy, a chmielnicki wycofał swoje rekomendacje, czyli nie mieliśmy poparcia ze strony władz lokalnych.
Jak nieoficjalnie dowiedzieli się polscy artyści, w obwodzie tarnopolskim, protest wobec ich występu szykowała nacjonalistyczna partia „Swoboda”. Ukraiński organizator trasy miał przygotować na tę ewentualność 30-osobową ochronę, mającą zapewnić Polakom bezpieczeństwo.
O tym, że się mówiło o filmie "Wołyń", że nieprzychylne fluidy idą w stronę polskości, dyskutowaliśmy od kilku dni. Wiedzieliśmy o tym na przykład od ukraińskich przyjaciół naszego menadżera. Nasz reżyser zaś wiedział wcześniej niż polskie media o finansowych restrykcjach, jakie pojawiły się wobec ukraińskich aktorów, którzy zagrali w filmie „Wołyń”. Jednak wypowiedziane wprost: „lepiej nie przyjeżdżajcie, robi się bardzo gorąco i może być niebezpiecznie” usłyszeliśmy od organizatora na dzień przed planowanym spektaklem.
Anna Grabińska od początku była przekonana, że problemem nie był sam spektakl "Mam na imię psyche":
Spektakl absolutnie nie nawiązuje do relacji polsko-ukraińskich. „Mam na imię Psyche” to opowieść o dziewczynie chorej na schizofrenię. Zamknięta w zakładzie psychiatrycznym sądzi, że jest czterema różnymi kobietami: cyganką, arabką, chrześcijanką i żydówką. Wymowa spektaklu jest taka, że międzykulturowe wojenki są niczym wobec ponadkulturowości choroby i losu.
Do prawdziwych powodów odwołania występów polskiego teatru na Ukrainie dotarła "Rzeczpospolita". Dziennik ustalił, że przyczyną nie były nastroje wywołane filmem "Wołyń", a nieuczciwość ukraińskiego organizatora - Borysa Malaniuka, impresario z Kijowa, znanego m.in. z organizacji konkursów piękności. Organizator ze swoich obowiązków się nie wywiązywał, bowiem w kilku miastach, w których artyści mieli wystąpić, nikt nie słyszał o takim wydarzeniu, nie było na nie sprzedaży biletów. Tarnopolski teatr zaś, który wyprzedał wszystkie miejsca na spektakl "Mam na imię psyche" wydał oświadczenie, w którym informuje, że przedstawienie zostało odwołane przez polską stronę. Komentarza samego Borysa Malaniuka nie udało się uzyskać.
Sami artyści nie kryją zaskoczenia sytuacją. W oświadczeniu przesłanym do dziennik.pl Anna Grabińska napisała:
Jestem bardzo zaskoczona obrotem sytuacji i faktami, do których dotarli reporterzy dziennika "Rzeczpospolita”. M.in. tym, że sprzedaż biletów w kilku miejscach w ogóle nie miała miejsca. Zostało nam bowiem wyraźnie powiedziane, że spektakl ma być wystawiony co najmniej w ośmiu miastach Ukrainy. Myślę, że Polacy na Ukrainie są tak samo zaskoczeni jak My.
Pomimo rozczarowania, jakie pozostaje po niesprawnej organizacji wydarzenia cieszę się, że zawiódł właśnie impresariat, a dialog polsko-ukraiński jest nadal możliwy. Dobrze, że miałam odwagę opowiedzieć o tej sprawie na głos. Gdyby nie ta odwaga, nigdy nie dowiedzielibyśmy się prawdy. Z drugiej strony do dziś nikt nie zdementował anonimowego doniesienia o planowanym proteście działaczy partii Swoboda, która to informacja nie wyszła od ukraińskiego organizatora. Całe zdarzenie udowodniło, że nic na świecie nie jest wyraźnie czarne ani wyraźnie białe. Pozostaje nam jako twórcom feerię tych barw prezentować publiczności w wartościowych dziełach sztuki.