Na początku nie byłem zdecydowany jechać, bo trochę chorowałem, ale potem pomyślałem sobie, że jest to przecież wyróżnienie dla całej mojej rodziny, bo ona dla tej niepodległej poświęcała życie i zdrowie. Dziadek Franek bił się w powstaniach śląskich, stryja Józefa zabili Niemcy wieszając go na drzewie - mówi "Dziennikowi Zachodniemu" Józef Skrzek. Artysta wyjaśnia, że nie sądził, że dopadnie go polityka. Tłumaczy, że gdy stanął obok takich ludzi jak Marek Kamiński czy Stanisława Celińska, to postanowił przekazać medal szkole podstawowej, której patronem jest jego stryj.
Przyznaje też, że nie spodziewał się takich ataków z obu stron sporu politycznego. Mówi o "fali hejtu", która zmieszała go z błotem i wbiła w ziemię, bez najmniejszej litości. To był cios za ciosem. Jestem osaczony przez zwolenników pana prezydenta RP i przez jego przeciwników. Nikomu nie życzę tego, co przeżyłem i czego doświadcza od kilku dni moja rodzina - mówi. Prawdę mówiąc nie zdawałem sobie sprawy, że ta społeczna zimna wojna potrafi uderzać z taką siłą, jak tylko znajdzie ofiarę - dodaje.
Zapewnia jednak, że się nie podda, bo nie ma wyjścia. Przypomina m.in historię swojego stryja, który - gdy wieszali go hitlerowcy - zawołał "niech żyje Polska".
Hejt wylał się na artystę najpierw ze strony przeciwników prezydenta, gdy Andrzej Duda odznaczył go Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości. Krytykowano go za konformizm i "brak kręgosłupa. Wtedy Józef Skrzek napisał na Twitterze, że medal przekaże lokalnej podstawówce. Stał się więc z kolei obiektem ataków obozu rządzącego.