"Piękny dzień, jezioro, drzewa, park" - powie rozmarzona Samantha (Koroniewska). Nieśmiało usiądzie na ławce obok Andy’ego (Jankowski), który właśnie stracił pracę. I tak rozpocznie się namiętny romans, bez zobowiązań. Żona Andy’ego - Evelyn (Foremniak) pochłonięta własną karierą nawet nie zauważy, kiedy jej małżeństwo wejdzie w ostry zakręt. I wtedy Evelyn dowiaduje się, że jest chora na raka piersi...

Kanadyjski dramaturg Vern Thiessen z uwagą przygląda się naszym czasom. Pochyla nad banalnymi, ale jednak istotnymi problemami. Kariera zawodowa, która staje się całym sensem życia. Zdrada wynikająca z samotności, niezrozumień i niepowodzeń. Wreszcie choroba, która zabija, powoli i boleśnie. Może to ckliwe i naiwne, ale takie ma być. Autor nie udaje, że jego opowieść jest czymś więcej.

Zrozumiał to reżyser Tomasz Dutkiewicz. Nie buduje na scenie nowoczesnego salonu, ani gustownego biura. Na tle dużego białego ekranu stawia ogrodową ławkę. To jednocześnie ławka w parku i kanapa, na której Evelyn zmieni pończochy i przytuli się do męża. Zmagania aktorów obserwujemy na scenie i jednocześnie na ekranie. Jakby pod lupą powiększającą. Reżyser każe uważnie śledzić każdy ruch bohaterów, każdą minę i gest. Jesteśmy w teatrze, a jednocześnie w czarno-białym kinie. Bo przecież w tej historii nie ma miejsca na kolory.

Minimalizm na scenie. Trick z ekranem. Nacisk na reakcje aktorów. Nakaz uruchomienia wyobraźni. Urywane sceny, krótkie sekwencje. Rozwiązania nawet niezłe. Cóż jednak z tego, skoro na scenie brakuje prawdziwych emocji. Widzimy drewniane marionetki, które nieudolnie i zbyt ostrożnie wchodzą w mechanizmy sztucznego świata. Nie potrafię współczuć Foremniak, bo nie wiem, czy jej bohaterka rzeczywiście cierpi. Poważne rozmowy zamieniają się w nic nie znaczący bełkot. Nie przekonuje też siląca się na seksowną i wyzwoloną studentkę Koroniewska. Nie robią wrażenia sceny erotyczne na ekranie i głośne jęki kochanków.

"Teatr powinien opowiadać ciekwe historie. Zadawać ciekawe pytania" - mówi Dutkiewicz. To prawda, ale w Komedii nie ma ciekawej historii. Artystom nie udało się zbudować świata, który wchłonąłby także widzów. Nie płynie w nim ani jedna prawdziwa łza. Aktorzy starają się jak mogą, ale jedyne czego można im współczuć, to bezradność.
"Jabłko" w Komedii to ckliwe widowisko jak z telewizyjnej serii "Okruchy życia".


"Jabłko"
Vern Thiessen
Reż. Tomasz Dutkiewicz
Teatr Komedia w Warszawie
Premiera 13. października















Reklama