Jak podaje branżowy magazyn "Variety", zdjęcia do filmu "Bush" mają rozpocząć się już w kwietniu. Choć ostateczna decyzja co do obsadzenia roli tytułowej jeszcze nie zapadła, wygląda na to, że Busha zagra Josh Brolin, znany polskim widzom z filmów "Grindhouse: Planet Terror" Quentina Tarantino czy "Melinda i Melinda" Woody’ego Allena. Oliver Stone potwierdza, że rozmowy z aktorem są mocno zaawansowane.

Reklama

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Josh Brolin jest pasierbem piosenkarki Barbry Streisand, która w nadchodzących wyborach oficjalnie poparła kandydaturę reprezentantki Demokratów Hillary Clinton. Według zapewnień Stone’a, to jednak nie odmienne poglądy polityczne zadecydują o obsadzeniu Brolina w roli prezydenta Stanów Zjednoczonych.

"Nie dość, że obaj wyglądają niemal identycznie, to Brolin ma charyzmę, jaką większość Amerykanów przypisuje Bushowi. Jestem pewien, że to on właśnie najlepiej odda dramat alkoholika, który stał się najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi" - ocenia reżyser.

"Z pewnością nie będzie to jednak moja prywatna wojna z prezydentem. Chciałbym, aby powstał filmowy portret, który sprawiedliwie odda jego dojście do władzy i kulisy najważniejszych decyzji ekipy Busha" - zapowiada Stone.

Władza to główny, ale nie jedyny wątek nowego filmu Amerykanina. Jak wynika z zapowiedzi, w scenariuszu, nad którym prace udało się zakończyć jeszcze przez strajkiem scenarzystów, duży nacisk położono na dzieciństwo 43. prezydenta USA, głęboką więź, jaka łączy go z ojcem George’em H. W. Bushem oraz jego problemy z alkoholem.

W związku z tym, że trwają jeszcze starania o zdobycie sponsorów, którzy sfinansują prace nad "Bushem", nie wyznaczono dotąd daty premiery filmu. "Nie ukrywam, że chcę, aby trafił na ekrany amerykańskich kin w okolicy listopadowych wyborów prezydenckich, a najpóźniej w styczniu, przy okazji zaprzysiężenia następcy George’a Busha, który już wówczas zasiądzie w Białym Domu" - zapowiada Stone.