Anita Zuchora: "Hair" po 30 latach znowu w kinach. To dobry pomysł?
Kamil Sipowicz: Świetny, dlaczego nie? To w końcu jeden z niewielu tak pozytywnych obrazów ruchu hipisowskiego. Nawet teraz może mieć wpływ na postrzeganie tego, co robiliśmy w młodości. W końcu szczególnie w Polsce mieliśmy wyjątkowo zszarganą opinię.
W jakich okolicznościach obejrzał pan film Milosza Formana po raz pierwszy?
Polscy hipisi jeździli na seanse na Węgry. Organizowały się całe pielgrzymki do Budapesztu.
Dlaczego akurat tam?
Dzisiaj to może dziwne, ale informacje w dawnym bloku wschodnim rozchodziły się szybko. Szczególnie wśród hipisów. Wiedzieliśmy, że Węgry stały się oazą wolności. W sklepach – zachodnie płyty i gitary, w kinach - fajne filmy. "Easy Rider" czy właśnie "Hair" tam miały oficjalną dystrybucję. Więc we trzech czy czterech wsiadaliśmy w pociąg i jechaliśmy do Budapesztu. Potem można było jechać dalej autostopem. Niestety, musieliśmy jeździć pociągiem przez Czechy, bo tam dla odmiany reżim przycisnął. W Budapeszcie spaliśmy na polu namiotowym, nieopodal odbywały się koncerty - grały Lokomotiv GT i Flamingo. "Hair" znaleźliśmy w małym osiedlowym kinie. Węgierskich napisów nie rozumieliśmy, a nasz angielski też był dość umowny. Więc dialogi pozostawały dla nas tajemnicą, ale to, co widzieliśmy na ekranie, i muzyka wystarczyły. No i na polu namiotowym było świetnie. Mnóstwo hipisów z NRD, ładne Węgierki, dobre wino i świetne jedzenie...
I co pan czuł po seansie?
Niestety zawód. To był hollywoodzki popularny film, który pokazywał nasz ruch w fajnym świetle. Wszyscy oglądaliśmy go z wypiekami na twarzy, ale mieliśmy poczucie, że powstał za późno. Do tego w Polsce pokazano go jeszcze później, kiedy ruch był już w fazie schyłkowej. Oczywiście pozostał ważny jako dokument tamtych czasów.
Dlaczego wraca zainteresowanie epoką flower power? Nie tylko zobaczymy "Hair" w polskich kinach, ale w Nowym Jorku wystawiono nowa wersję oryginalnego musicalu. To niejedyne znaki tęsknoty za epoką hipisów - reżyser Ang Lee nakręcił film o Woodstock. (o debiutującym na tegorocznym festiwalu w Cannes filmie "Taking Woodstock" czytaj Cannes w oparach marihuany)
W większości krajów ludzie dojrzewający w tamtej epoce są dziś przy władzy. W Stanach z tamtego pokolenia był Bill Clinton. Obama jest nieco młodszy, ale odwołuje się do tamtych ideałów, w końcu jego rodzice byli zwiazani z tym ruchem. Nawet w Rosji - przecież Putin był pułkownikiem KGB, który szczególnie intensywnie zwalczał hipisów w Leningradzie.
Czy bohaterowie twojej książki "Hipisi w PRL-u" przypominają tych z "Hair"?
Ostatnio rozmawiałem z moim przyjacielem Piotrem Rypsonem, który stwierdził, że hipisi w mojej książce są tacy katoliccy i patriarchalni. Paradoksalne, ale to prawdziwy obraz. To, że na ruch hipisowski w Polsce nałożył się ten właściwy nam konserwatywno-patriarchalno-katolicki paradygmat, było do przewidzenia. Nie mieliśmy orgii seksualnych, no, może jakieś były, ale raczej na marginesie. Mężczyźni sprawowali władzę, rola kobiet była dużo mniej istotna.
Rzeczywiście, w twojej książce nie ma zbyt wielu kobiecych bohaterek.
To mi słusznie zarzucano. Ale muszę na swoje usprawiedliwienie powiedzieć, że dotarłem do ważnych kobiecych postaci ruchu hipisowskiego w Polsce i one mi odmówiły. Jedna z nich, artystka mieszkająca dzisiaj w Holandii, stwierdziła, że to był błąd młodości i wydawało się, że traktuje swoją przeszłość, jakby była w jakiejś grupie przestępczej. Byłem w szoku. Inna, która pracuje dzisiaj w Polskim Radiu, odmówiła. Trzecia - Dolores, która mieszka dzisiaj w Londynie, zmieniła imię i jest w jakiejś grupie hinduistyczno-religijnej. Zadeklarowała, że bardzo chętnie ze mną porozmawia, po czym nie oddzwoniła. Krzysztof Masłoń napisał w "Rzeczpospolitej", że polskie hipiski były materacami. To nie jest prawda. Ale takim stosunkiem do udokumentowania ich roli nie dały szansy na zmianę tej opinii. Nawet Kora niechętnie mówiła o swoich doświadczeniach, twierdząc, że dla niej to był epizod i trafiła do ruchu tylko dlatego, że jej chłopak, Pies, był hipisem.
Może to nie była polska specyfika. W "Hair" bohaterowie też są skupieni wokół lidera, którym był Berger.
Ruch hipisów miał być z założenia ruchem bez liderów. Ale nie oszukujmy się, każda grupa społeczna ma swoją strukturę. Zawsze powstaje hierarchia i nawet jeśli nie chcemy, naturalnie wyłaniają się liderzy. Wśród polskich hipisów też tacy byli: Prorok, Pies, Dziki czy Zappa. Jak chcesz zniszczyć ruch, musisz uderzyć w przywódców i dlatego to właśnie nimi zajęła się esbecja.
Brutalne akcje SB to niejedyny powód degeneracji ruchu. Sami na to też zapracowaliście.
Drugim stały się narkotyki, a właściwie polska heroina, czyli kompot. Wszystko zaczęło się pięknie - miękkie narkotyki miały zmieniać świadomość. I niektórym zmieniły. Ale też wielu zaczęło brać te ciężkie, uzależniać się i to przyczyniło się do szybkiego upadku. W pewnym momencie okazało się, że nasz ruch składał się z degeneratów wstrzykujących sobie kompot na polu makowym. Ci, którzy tworzyli go w pierwszym, heroicznym okresie, rezygnowali. Większość z nas zaczęła działać na innych polach, w bardziej konstruktywny sposób.
Czy nie jest tak, że kontrkultura przyciąga osoby nieprzystosowane?
Byliśmy otwarci na wszystkich. W końcu nie byliśmy ZMS-em i nie sprawdzaliśmy, kim są ci, którzy chcą się do nas przyłączyć. A często byli to ludzie niezrównoważeni psychicznie, nie mający kontaktu ze sobą, ze społeczeństwem, schizofrenicy, psychopaci... W końcu wśród hipisów był kult haju. To, co jest "high", było lepsze. Kto był "high", miał wgląd. Były hajowe książki, filmy i ludzie. Tacy, którzy są na haju bez narkotyków, i ci, którzy biorą narkotyki i są na haju, wreszcie ci, którzy je biorą, ale nie są. Schizofrenicy byli dla nas "high" - oni mieli pewien wgląd od razu.
Co dzisiaj, w czasie wojen w Iraku i Afganistanie, w których Polska wzięłą aktywny udział, zostało nam z hipisowskiego pacyfizmu, który jest przesłaniem "Hair"?
W czasach wojny w Wietnamie, o których opowiada "Hair", w Polsce dochodziło do absurdalnych sytuacji. W fabrykach zarządzano odgórnie organizację manifestacji przeciwko amerykańskiej wojnie z wietnamskimi komunistami. A kiedy do Polski przyjechał Nixon, milicja przeprowadziła w większych miastach akcję "Porządek" - zamknięto w wszystkich hipisów, żeby udaremnić ewentualne manifestacje przeciwko tej samej wojnie. Jako hipis jestem przeciwko konfliktom zbrojnym. Na szczęście nie biorą już nikogo do wojska wbrew jego woli. Gdyby było inaczej, zrobiłbym wszystko, żeby mój syn nie musiał iść do armii. Sam już w szkole średniej zacząłem chodzić do psychiatry i przedstawiać mu wyolbrzymione przeżycia, na wypadek gdybym nie dostał się na studia. Wielu z nas tak robiło. W przypadku konfliktów w Afganistanie czy Iraku zawiesiłbym jednak swoją pacyfistyczną pryncypialność. Wyszliśmy z tego straszliwego systemu także dzięki wsparciu Amerykanów i teraz czujemy się zobowiązani do spłaty tego długu, nawet w niesprawiedliwych wojnach.
Jak myślisz, kto pójdzie dzisiaj oglądać "Hair" w kinach?
Sam jestem ciekawy. To będzie taki papierek lakmusowy. Moja książka sprzedała się w 4 tys. egzemplarzy i to podobno jest sukces. Ale kino jest bardziej masową sztuką, a to jest bardzo dobry film, znany reżyser i świetna muzyka. Więc mam nadzieję, że pojdą go zobaczyć młodzi. Choćby ci, którzy współpracują z Jurkiem Owsiakiem. Bo przecież oni na Przystanku Woodstock obcują właśnie z hipisowską energią, nawet jeśli robią to nieświadomie. No i mam nadzieję, że poczują to samo co my ponad 30 lat temu. Że świat można zmieniać.