"Dzieci ze schowka"
(oryg. "Coin Locker Babies")
Ryu Murakami
przeł. Małgorzata Dutka,
Wyd. Świat Książki 2009
Ocena: 5/6
Murakami to 35. pod względem popularności nazwisko w Japonii. Co za tym idzie, nic dziwnego, że mamy dwóch słynnych, całkiem niespokrewnionych Murakamich zajmujących się literaturą. Pierwszy z nich, Haruki, jest u nas twórcą więcej niż znanym: w każdej dużej księgarni ma swoją półeczkę. Drugi, Ryu, nie mniej popularny w rodzinnej Japonii i na Zachodzie, właśnie debiutuje na naszym rynku. I jest to zdecydowanie mocny debiut.
„Dzieci ze schowka” (oryg. wyd. 1980) należą do książek, które czynią czytelnika nieco bezradnym. Atakują feerią surrealistycznych, okrutnych, często krwawych obrazów, hipnotyzują, zaskakują swoim rozmachem i odwagą. W każdej scenie czai się tu potencjalne niebezpieczeństwo, zaś autor nie cofa się przez niczym. Ów obłędny taniec zaczyna się już od pierwszych dwóch zdań – to rodzaj testu: jeśli go przejdziesz, przyjmiesz też całą resztę. „Kobieta nacisnęła brzuch noworodka i wzięła do ust jego członek. Był cieńszy niż amerykańskie papierosy mentolowe, które zwykle paliła, i miał smak surowej ryby”.
Kiedy mija początkowy szok, zaczynamy zauważać, że Murakami wziął na warsztat klasyczny modernistyczny Bildungroman i wywrócił go do góry nogami: „Dzieci ze schowka” to antypowieść o dojrzewaniu. Czy też może powieść o antydojrzewaniu, o przerażającym koszmarze stawania się dorosłym.
Oto bowiem mamy historię dwóch podrzutków – noworodków pozostawionych przez zdesperowane matki w dworcowych skrytkach na bagaż. Hashi i Kiku cudem przeżywają, wychowują się razem w sierocińcu, potem zaś – jako mleczni bracia – trafiają do adopcji na odległą, podupadłą, postindustrialną wyspę. Wkrótce po osiągnięciu pełnoletności osobliwi chłopcy ruszają w świat. Wycofany, autystyczny Hashi zostaje męską prostytutką w tokijskich slumsach, potem zaś, dzięki bogatemu homoseksualnemu sponsorowi, zaczyna robić karierę jako piosenkarz, odzierający głosem z ludzi emocje niczym korę z drzew. Kiku – agresywny osiłek i sportowiec – poszukując w Tokio Hashiego, poznaje ekscentryczną modelkę Anemonę, posiadaczkę niezwykle cienkiej skóry i na wpół oswojonego ogromnego aligatora, potem zaś trafia do więzienia…
Tu nawet nie chodzi o samą opowieść, która, mimo pozorów kompletnego szaleństwa, zdecydowanie trzyma się kupy, ale o świat, który stracił jakikolwiek sens. Rzecz także w rysunku bohaterów: to ludzie niechciani, nieudani, niepełni, pozbawieni spójnej osobowości, jałowo zbuntowani, chcący za wszelką cenę wrócić do utraconego raju – bezpiecznego, ciepłego brzucha matki, przez całe życie szamoczący się w ciasnym dworcowym schowku, płynący chaotycznie i skrajnie samotnie przez sfiksowaną rzeczywistość od jednego nieszczęścia do kolejnego. Rzadko spotyka się w literaturze tak trafny opis skrajnego społecznego nieprzystosowania, którego zarodek nosi przecież w sobie każdy z nas. Murakami zadał sobie po prostu pytanie: A co by było, gdyby codzienny konformizm, trzymający ludzi w ryzach i budujące im zgrabne biografie, pewnego dnia przestał działać? Odpowiedzią jest wstrząsające zakończenie powieści.
„Dzieci ze schowka” mają w warstwie fabularnej dodatkową wartość – to nieskrępowana gra miejskimi legendami. Mamy tu więc pięknie anarchizujący repertuar motywów: broń chemiczną ukrytą w podmorskich jaskiniach, skażoną miejską enklawę produkującą mutantów, drapieżne krokodyle w ściekach, opuszczone fabryki, stada zdziczałych psów atakujące ludzi. A wszystko to wplecione w narrację rodem z sennych rojeń, z których nie sposób się obudzić.
Jak pisze na swojej stronie angielski wydawca autora „Dzieci ze schowka”, podczas niedawnej wizyty w Europie Haruki Murakami został zapytany przez dziennikarzy, jaki jest jego ulubiony japoński pisarz. „Ryu Murakami” - odparł bez wahania.