Białystok jest miejscem szczególnym - miastem siedzącym okrakiem na granicy kultur i religii, piątą kolumną prawosławnej ortodoksji na katolickiej ziemi, zarazem zaś przedmurzem rzymskiego chrześcijaństwa. To powoduje, że natknąć się na Ducha Świętego prawdopodobnie łatwiej tutaj niż gdziekolwiek indziej. Stolica Podlasia doczekała się też ostatnio dwóch powieści współczesnych, które korzystają z tego szczególnego religijnego napięcia - o ile jednak "Niehalo" Ignacego Karpowicza jest książką tyleż efekciarską, co nieudaną, o tyle ukazująca się właśnie "Katoniela" Ewy Madeyskiej, obwołana zawczasu skandalem sezonu, to proza naprawdę niezłej klasy.

Reklama

Określenie "skandal" w przypadku "Katonieli" jest - co trzeba podkreślić - raczej aktem hipokryzji. Gdyby powieść debiutantki traktowała o życiu jakiejś ponurej protestanckiej sekty, publiczność tylko pokiwałaby głową ze zrozumieniem i współczuciem. Ale Madeyska, choć mogła pójść na łatwiznę ezopowych metafor, nie zrobiła tego i napisała gorzką balladę z życia katolickiej inteligencji, łamiąc przy okazji powszechne tabu milczenia o kryzysie polskiej religijności. Nie ma tu wszakże mowy o jakiejś antykatolickiej prowokacji. Chodzi raczej o to, że religia, która ma być narzędziem duchowego wyzwolenia, dla niektórych staje się ciasnym więzieniem, dla innych zaś sposobem sprawowania władzy. I że wielu katolików nie tak sobie wyobrażało swoją wiarę i drogę.

"Katoniela" to historia Anieli - niepokornej dziewczyny, która snuje marzenia o bieli, po szyję nurzając się w szambie. To opowieść śmierdząca i skrajnie nieprzyjemna. Jednak ukształtowanym w religijnym patriarchacie kobietom nietrudno będzie zobaczyć w niej znajome obrazy. Bezrefleksyjny katolicyzm w powieści Madeyskiej jest niczym mordercza forma, w którą wkłada się człowieka, gdy jest on dzieckiem, wykrzywia się go i gdy dorośnie, wyciąga uformowanego na kształt Quasimodo. Wyjęci z formy ludzie są życiowymi kalekami, dziwolągami, psychopatami. Jedni godzą się z losem, inni się przeciw niemu buntują, nikt jednak nie wychodzi z tego ziemskiego piekła bez szwanku. W "Katonieli" duchowość drastycznie zderza się z cielesnością, czystość z brudem, cnota z plugastwem. Tu pod kościołem zamiast straganów z obwarzankami i dewocjonaliami stoi ekshibicjonista Czarny Marian, tu język kazań spotyka się z językiem ulicy, tu w imię boże dokonuje się gwałtów, zdrad i oszustw, na każde pytanie mając jedną odpowiedź - "Bo tak".

Choć pełno w tej książce świętych cytatów, psalmicznych zaśpiewów, a słowo "Bóg" wypełnia niemal każde zdanie powieści, Boga jako takiego w całej historii próżno szukać. Bóg u Madeyskiej "nic nie widzi, nic nie słyszy, bo akurat czyści sobie uszy z pszczelego wosku, z którego ugniata przyszłość ludzi". Debiutantka pisze o wierze pozbawionej wątpliwości, pełnej za to łatwych odpowiedzi, o konformistycznym strachu, który staje się jedynym klejem spajającym nienawidzące się rodziny, o zagłuszaniu niepewności i wyrzutów sumienia rytualnymi inkantacjami, o kobietach i mężczyznach wijących się pod ciężarem sakramentów, których nie potrafią unieść. A gdzieś w tle wciąż pojawia się marzenie o dobrym życiu. Nieziszczalne?

Reklama



Katoniela
Ewa Madeyska, Wydawnictwo Literackie 2007