Przyzwyczailiśmy się do książek Grocholi i Szwai, a tu powieść kobieca jak z innej epoki...

Nie sądzę, by "Katoniela" była powieścią z innej epoki. Może sama w sobie jest po prostu trochę inna: ma rytm i rym, ma swoistą melodię, nie jest linearna, choć przecież opowiada niemal od początku do końca historię pewnej Anieli. Różni się także od innych powieści językiem i składnią: wykorzystuje fragmenty tradycyjnych tekstów kościelnych, liturgicznych, ale także średniowiecznych i barokowych.

Między tymi tekstami znajdziemy sporo inwektyw.

Reklama

One także są zabiegiem stylistycznym. Cechują język Anieli i jej przyjaciółki Poli. Z jednej strony wprowadzają zdrową kontrę dla tekstów świętych, z drugiej właściwie opisują tragiczne momenty życia Anieli.

Nie tylko jednak składnia i język książki zaskakują. Już na wiele tygodni przed publikacją słyszałam na temat "Katonieli" rozmaite kontrowersyjne opinie.

To nie były opinie o książce, której żaden z internautów nie czytał, ale o mnie. Na podstawie wydawniczej zapowiedzi wywnioskowano, że jestem sfrustrowaną lesbijką lub feministką, która nienawidzi mężczyzn, książka zaś szokuje, bo jest antykatolicka.

A jest?

Nie jest. Nie ma w niej nic obiektywnie sensacyjnego: nie piszę o pedofilii księży ani o kazirodztwie, nie jestem antykatolicka, antykościelna, nie wysnuwam także diagnoz ogólnych związanych z kondycją polskiej religijności. Opowiadam jedynie historię kobiety wychowanej w tradycyjnym, obłudnym katolicyzmie, która niemal prosto z piekła rodzinnego domu pakuje się w piekło małżeństwa, również z katolikiem. Ten facet to niebezpieczny fanatyk, ambitny pozer znajdujący w przestrzeni wiary i teologii narzędzia do manipulowania innymi.

Jakie są to narzędzia?

Nieskomplikowane, ale zawsze działające. Anielę, która pragnie rozwodu, jej mąż Totalny straszy piekłem, czyni z Pana Boga ochroniarza własnych interesów, a z Dziesięciorga Przykazań miecz obosieczny do ucinania choćby pozorów jej wolnej woli.

Czy to cecha wyłącznie fanatycznych katolików?

Nie sądzę. Ludzie bez względu na wyznanie borykają się z podobnymi słabościami. Być może gdybym była muzułmanką, buddystką albo żydówką, zbuntowałabym się przeciw formom religijnych manipulacji charakteryzującym tamte wyznania.

To z buntu powstała ta książka?

Reklama

Tak. I ze złości.

Na co?

Na postawy niektórych katolików bijących się w piersi za nie swoje grzechy. Na ludzi wykorzystujących religię do sprawowania władzy, straszących Wszechmogącym i budujących w ten sposób obraz Boga, który ma niewiele wspólnego z dobrym ojcem.

Buntownicy źle kończą - dowodem na to jest historia Anieli. Pola, jej przyjaciółka, przyjęła na siebie rolę matki Polki katoliczki i okazało się, że jest szczęśliwa...

Pola to nie Aniela, zaś Aniela to nie Pola. Chociaż są najlepszymi przyjaciółkami, wiernie towarzyszą sobie w najważniejszych momentach swojego życia są jednak zupełnie różnymi osobami, różnie postrzegają świat, inaczej wierzą. Dlatego dokonują zupełnie innych wyborów.

Według ciebie w Polsce jest więcej buntowniczek Aniel czy grzecznych Pol?

Nie wiem. Może jest tak, że każda katoliczka jest trochę Anielą, a trochę Polą.

Kiedy Aniela była dzieckiem, uczono ją kościelnych regułek, religijnych nakazów i zakazów, których nie rozumiała, choć bardzo chciała rozumieć. Jednocześnie konfrontowała świat wpajanych jej wartości z rzeczywistym obrazem świata. Jaki efekt przyniosły podobne konfrontacje?

Dość prosty: skoro ojciec kłamie, Aniela również może to czynić; skoro matka domagająca się czci i szacunku nie szanuje Anieli, niczego prócz braku szacunku nie otrzyma od córki. W niezbornym świecie wartości mała Aniela zaczyna pojmować, że święte słowa i brudne czyny mają niewiele ze sobą wspólnego.

To hipokryzja nauczycieli sprawia, że Aniela zaczyna uciekać od Kościoła, mimo że z drugiej strony bardzo pragnie kontaktu z Bogiem. Wychowana w katolicyzmie nie potrafi od niego odejść. Dlaczego?

Bo nie potrafi zapomnieć o Marcie, o swojej siostrze, która jest przykładem osoby wiernie trwającej przy Bogu. Marta jest tęsknotą Anieli za czystym, prawym postępowaniem. Takiej prawości będzie Aniela poszukiwać w ramionach Totalnego.

I bardzo się sparzy.

Każdy traci czasem czujność. Aniela w Totalnym ujrzała, a raczej pragnęła ujrzeć dobro, które zapamiętała w oczach Marty.

I w imię boże będzie uprawiać seks za pieniądze i tkwić w upokarzającym związku?

Będzie. Ale imię boże do takich działań wykorzystywał raczej Totalny. Nie Aniela.

Totalny to wyjątkowo parszywy obraz samca, zresztą wszyscy mężczyźni w "Katonieli" są dość ohydni. Może mają rację ci, którzy doszukują się tu manifestu feminizmu?

Bez przesady. Taka kreacja mężczyzn niekoniecznie musi być realizacją feministycznej wizji świata. Choć pewnie może. Ale to prawda: mężczyźni w "Katonieli" są słabi, żałośni, czasem okrutni i egoistyczni. Wszyscy jednak wewnętrznie złamani. Współczuję im. Pytasz, dlaczego tak ich przedstawiłam? Ponieważ nawet oni, którym patriarchat ofiarował narzędzia do stosowania przemocy, okazują się słabi i niezdolni do przeciwstawienia się sile kobiet.

Następna książka też powstanie ze złości?

Mam skłonność do dotykania różnych opresji. Kusi mnie teraz kolejna - opresja macierzyństwa. Być może właśnie o niej teraz napiszę.