Opowiadanie jest dziś uważane za literacką wprawkę, rozgrzewkę przed konstruowaniem poważnej prozy, wypełniacz czasu dla twórcy przeżywającego kryzys natchnienia. I jest w tym wszystkim trochę prawdy. Ale mamy również we współczesnej literaturze przykłady najwyższej próby nowelistyki, która nie wymaga żadnych usprawiedliwień, sama kreuje standardy: wspomnijmy choćby fenomenalne opowiadania Raymonda Carvera czy Harukiego Murakamiego. Do listy twórców operujących krótką formą z godną podziwu maestrią musimy teraz dodać Ádáma Bodora. Jego zbiór "Z powrotem do uszatej sowy" dla wielu może być odkryciem roku.

Bodor to ekstraklasa węgierskiej literatury, co w Polsce nie stanowi żadnej szczególnej rekomendacji. Na szczęście autor "Okręgu Sinistra" cieszy się admiracją Andrzeja Stasiuka, dlatego "Z powrotem..." jest jego czwartą książką opublikowaną przez wydawnictwo Czarne.

Warto wspomnieć biografię pisarza, bo ściśle wiąże się ona ze światem, który kreuje w swojej prozie. Urodzony 1936 roku w Klużu jako 16-latek został przez rumuński reżim skazany na sześć lat więzienia za uczestnictwo w konspiracyjnej organizacji antykomunistycznej. Fakt, że był Węgrem, z pewnością mu nie pomógł. Wyszedł po dwóch latach, rozpoczął studia teologiczne, pracował jako robotnik, archiwista, wreszcie - przez prawie dwie dekady - wiódł życie skromnego publicysty pod czujnym okiem cenzury i Securitate. Dopiero w 1982 roku zdecydował się na wyjazd z Rumunii i osiedlenie w Budapeszcie.

Jednak Bodor nie epatuje swoim męczeństwem. Wręcz przeciwnie, rzeczywistość jego prozy bywa skrajnie ascetyczna, jak najdalsza od autobiograficznych wtrętów, emocjonalnie oszczędna, często rozbrajająco amoralna.

W krainę Bodora trudno wejść ze względu na oczekiwania, jakie mamy wobec literackiego świata. W opowiadaniach siedmiogrodzkiego pisarza zostaje zaburzona relacja przyczyny i skutku - jakby wszyscy od dawna wiedzieli, co musi się wydarzyć. Ten szczególny fatalizm wzmacnia wszechobecny, podskórny lęk, który towarzyszy słowom i czynom bohaterów. Podobnie bywa z uczuciami, wywróconymi przez Węgra na lewą stronę: bliskość niemal zawsze owocuje tu obojętnością, zdradą albo okrucieństwem, czułość - oddaleniem i ucieczką. Bezpieczna i ciepła jest tylko skrajna samotność.

Bodor prowadzi też z czytelnikiem grę w niedopowiedzenia - unika puent, jasnych deklaracji, natrętnej symboliki. Prawda nigdy nie wychodzi na jaw, choć czujemy ją niemal opuszkami palców, przekładając strony książki. Wydaje się, że opowiadania zawarte w "Z powrotem do uszatej sowy" byłyby świetnym materiałem na scenę - z jej teatralną umownością, wagą pojedynczego gestu i spojrzenia.

Powiedzieć, że Bodor pisze o totalitarnym zniewoleniu umysłów, ciał i przestrzeni byłoby jednak banałem. Węgierski twórca przedstawia krajobraz po kataklizmie, świat zdegradowany i odmieniony, chociaż jednocześnie mamy poczucie czegoś bardzo znajomego, zamkniętego w czterech ścianach, pachnącego swojskim środkowoeuropejskim kurzem. W tych tekstach nie ma dramatycznych konfliktów, jest dziwna, oniryczna rezygnacja. Kiedy przeczuwamy, że za chwilę stanie się coś strasznego, czerpiemy z tego rodzaj samobójczej satysfakcji. Świetna literatura.


"Z powrotem do uszatej sowy", Ádám Bodor, przeł. Tadeusz Olszański, Małgorzata Komorowska-Fotek, Elżbieta Sobolewska, Czarne 2007














Reklama