Europa Środkowa pełna jest pustych miejsc i chorobliwych ubytków pamięci. Jeśli spojrzeć na to z nieco szerszej perspektywy, okaże się, że nie tylko w Polsce historyczny i ludzki krajobraz został brutalnie przerzedzony. Wystarczy wizyta na czeskiej Szumawie, słowackim Spiszu czy nawet w Wilnie albo we Lwowie.

Reklama

Jednak wycieczka po naszym kraju, zwłaszcza po jego części południowej i wschodniej, przynosi szczególne wrażenie czyjejś dojmującej nieobecności. Ostatecznie w miastach i miasteczkach Kielecczyzny, Podlasia czy Lubelszczyzny przed II wojną światową Żydzi stanowili w przybliżeniu połowę mieszkańców, tymczasem - przynajmniej powierzchownie - pamięć o ich istnieniu zatarła się zadziwiająco szybko.

Ale to jedynie pozory. Żydowska nieobecność ma cechę niezwykłą: budzi niepokój, emocje i strach. Przyczyny takiego stanu rzeczy próbuje zdiagnozować praca zbiorowa (m.in. pod patronatem Władysława Bartoszewskiego) "Trudne pytania w dialogu polsko-żydowskim". To na naszym rynku wydawniczym rzecz w dużej mierze bez precedensu, zwłaszcza że generalnie nie ma chyba w tej kwestii pytań, które nie byłyby trudne.

Zagadnienia poruszane przez autorów są, mimo upływu lat, gorące od kontrowersji. Czy Polacy są antysemitami? Czy w Polsce były pogromy? Co się wydarzyło w Jedwabnem? Czy Polacy ratowali Żydów w czasie wojny? Dlaczego Żydzi nie walczyli z Niemcami? Ilu Żydów było funkcjonariuszami UB? Czyż nie są to pytania, które w kółko zadają obrońcy Polski przed "antypolonizmem"?

Ta książka powinna być obowiązkową lekturą w polskich szkołach, choćby nawet z niezbędnym komentarzem krytycznym. I - miejmy nadzieję - stanie się tak, gdy nasza RP po raz kolejny zmieni swój numer porządkowy.


"Trudne pytania w dialogu polsko-żydowskim", Santorski & Co. 2007