Andrzej Zimniak to twórca trochę pechowy i niedoceniony. Z wykształcenia chemik, wykładowca uniwersytecki i naukowiec z amerykańskim epizodem w życiorysie. Gdy debiutował w połowie lat 80. zbiorem "Szlaki istnienia", wieszczono nadejście autora dużego formatu. Lektura "Białego roju" potwierdza, że Zimniak pozostaje w doskonałej formie.

Reklama

Pomysł wyjściowy jest prosty: tytułowy biały rój to ogromne bryły lodu, pędzące na spotkanie z Ziemią - gdy spadną, cała planeta znajdzie się pod wodą. Nic nowego, podobnymi rozwiązaniami można podbić sobie oczy, więc albo Zimniak to epigon, albo chodzi mu o coś innego. Nadchodząca katastrofa to tylko pretekst do stworzenia genetycznie zmodyfikowanego człowieka zdolnego do życia pod wodą. Pisarz powściąga swój nerw naukowca, sprawnie za to żongluje kliszami powieści szpiegowskiej i sensacyjnej. Ujawnia też obsesje związane z lękiem przed konsekwencjami politycznej poprawności, zresztą fragmenty obyczajowe należ do najlepszych w całej książce.

Na styl Zimniaka składa się zatem twarde science fiction rozpisane na sensacyjną fabułę i pogłębione pytaniami zatroskanego humanisty. Plus trudno definiowalna wartość dodana, która sprawia, że czyta się łatwo, a zapomina wprost przeciwnie.

"Biały rój"
Andrzej Zimniak, Wydawnictwo Literackie 2007