Anonimowo, samotnie, beznamiętnie. Tak podróżuje Paul Theroux. W ten sposób podróżował w 1973 roku, zbierając materiały do swojej najgłośniejszej książki, "Wielkiego bazaru kolejowego", tak wędrował również 33 lata później, wyruszając raz jeszcze w wielką azjatycką pętlę śladem swojej pierwszej wyprawy. "Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu", podobnie zresztą jak "Wielki bazar", trudno jednak nazwać klasyczną literaturą podróżniczą – autor nie ma żadnych ambicji edukacyjnych ani reporterskich, nie próbuje czytelnikowi opowiedzieć żadnej spójnej historii. Krótko mówiąc, jego podróże nie kształcą.
Theroux jest egocentryczny, skrajnie subiektywny w ocenach, roztrzepany, jednocześnie pełen sarkazmu i melancholii. Siada w kolejowym przedziale, zamyka się w szklanej kuli i patrzy. Poddaje się monotonnemu rytmowi wędrówki – im nudniej i bardziej jednostajnie, tym lepiej. Za oknem wagonu przepływają pejzaże: ponure, apokaliptyczne, cudowne, monumentalne, ohydne – narratora to ciekawi, ale nie dotyka.
Z rzadka opuszcza swój kokon, by obojętnie oddać się banalnym rozrywkom – spacerowi po mieście, zwiedzaniu jakiegoś muzeum albo świątyni, wizycie w ulicznej jadłodajni. Bywa spocony, zmęczony, niezadowolony, pijany – ale też rześki, wypoczęty i rozbawiony. To nie jest pompatyczna wędrówka w poszukiwaniu utraconej tożsamości, duchowego odrodzenia, sensu istnienia. To nawet nie jest ucieczka od siebie. Podróże Theroux są przesycone pięknym nihilizmem – pisarz wyjeżdża właściwie tylko po to, by móc wrócić.
"Pociąg widmo" ma ponadto jeden dodatkowy wymiar: wymiar powtórzenia. Doświadczony człowiek po sześćdziesiątce raz jeszcze przemierza trasę, którą pokonał jako w sumie nieopierzony trzydziestolatek. Autoironicznie przygląda się upływowi czasu – nie tylko temu, który dokonał się w świecie, lecz także temu, który miał miejsce w jego własnym umyśle. Te dwa wymiary, dawny oraz obecny, i dwa krajobrazy, zewnętrzny i wewnętrzny, na różne sposoby ze sobą harmonizują albo stają wobec siebie w kontrapunkcie. Z owych napięć wyłania się świetna literatura.
Na marginesie tej podróży intymnej Theroux wychwytuje z otaczających go krain szczególne nastroje i trendy. Wschodnia Europa nieodmiennie budzi w nim obrzydzenie, Turkmenistan z kolei wywołuje fascynację postsowiecką totalitarną satrapią Turkmenbaszy. Indie zaskakują go swoimi kontrastami – ale ich rabunkowa modernizacja wydaje mu się przerażająca. Rządzona przez wojskową juntę Birma napawa go nostalgią i smutkiem, Wietnam zachwyca. Nowoczesnymi Chinami jest tak zdegustowany, że w ogóle pomija je w książce. Japonia to zimna i bezduszna wizja przyszłości: "Bez względu na to, co nas czeka, najbardziej skutecznym sposobem na przetrwanie w przeludnionym świecie wydaje się powszechna japonizacja – ślepe, automatyczne posłuszeństwo, poprawność manier, chłód, surowość, bezwzględny porządek, redukcja przestrzeni, określone zasady uprzejmości (nieodzowne przy wysokim zaludnieniu), całkowita likwidacja prywatnych środków transportu, zastraszająca wszechobecność policji – i zero ekspresji.".
Theroux nie podróżuje, by się zachwycać. Jeśli już, to po to, by w określonym momencie i miejscu dawać świadectwo własnemu istnieniu. Przy okazji daje też świadectwo istnienia bliźnich – ta książka aż roi się od efektownych miniaturowych portretów ludzi, z którymi autor zetknął się w czasie swojej podróży. W tym zestawie znalazło się także dwóch znakomitych pisarzy: Orhan Pamuk i Haruki Murakami. Nie wiem, na ile dała tu o sobie znać skłonność Theroux do fabularyzowania i mistyfikowania rzeczywistości, ale choćby dla tych portretów warto czytać "Pociąg widmo".
POCIĄG WIDMO DO GWIAZDY WSCHODU | Paul Theroux | przeł. Paweł Łopatka | Czarne 2010 | 39,90 PLN