Co może zrobić poeta po wydaniu monumentalnego tomu wierszy zebranych, podsumowujących dorobek? Poeta, któremu stuknął piąty krzyżyk. Autor doceniany i honorowany nagrodami, w pewnych kręgach kultowy, a za sprawą członkostwa w rockowym zespole Świetliki, w którym odgrywa rolę wokalisty oraz tekściarza, popularny także wśród odbiorców bardziej zorientowanych na słuchanie piosenek niż czytanie poezji. Marcin Świetlicki wydał tomik, w którym kłóci się ze światem z energią i autoironią z pierwszych „bruLionowych” i postbruLionowych książek, a zarazem uderza w tony poważne – w takim natężeniu obecne w jego poezji po raz pierwszy.
Robi to przewrotnie. Poeta przyzwyczaił czytelników do mrocznej oprawy swoich wierszy. Jego tomiki zawsze miały okładki czarno-białe. Teraz jest kolorowa. Tytuł też z pozoru dziwaczny. No bo co to za „Jeden”, skoro Świetlicki opublikował 18 tomików i tomów („Jeden” jest 19.)? Wytłumaczenie tej numerologii jest w kilku wierszach. Podmiot liryczny celebruje samotność – jest ona jednym z głównych motywów tomiku. „Dwadzieścia pięć ostatnich lat / mieszkałem z kobietami, / a teraz mieszkam całkiem sam / na Kazimierzu. Nie Żyd, / w pożydowskim mieszkaniu” – pisze w wierszu „Niedziela?”. W „Ex-Novio” dodaje: „A ja jestem ex-novio. Wolny i złakniony. / Nocami sierpniowymi potajemnie tworzę potajemną historię. Odcinam kupony / i stryczki”.
Wolno przypuszczać, że to replika nowej sytuacji egzystencjalnej, w której znalazł się poeta (sam wspomina o tym na spotkaniach z publicznością). Przeprowadził się z centrum Krakowa na Kazimierz, przeżył rozstanie, doświadczył pustki. „I już nie ma dziewczyny. / I już nie ma psa. / Jest piąta rano, lipiec. / Stoi przed lustrem. Widzi / całą łazienkę. Nie siebie. / Siebie już nie ma w tym”.
Są w „Jeden” różne narracje, ale połączone doświadczeniem straty i odchodzenia. Lęk i śmierć to stali goście nowych wierszy Świetlickiego. Autor „Zimnych krajów” oswaja funeralne obrazy autoironią. Tomik otwiera „Przedwiośnie”. „Plamy śniegu na trawie / są śladami olbrzyma, / malejącego z dnia na dzień. / Przed wiosną idzie śmierć”.
Świetlicki wrócił do pisania dłuższych utworów – choć w tomiku dominują formy kilkuwersowe. Eksperymentuje z polszczyzną: „z ło / do bro”. („Przeprowadzka”). 88-wierszowy tom przypomina palimpsest. Poeta szeroko rozrzuca siatkę znaczeń. Daje świadectwo zmęczenia miastem, które miało „należeć” do niego, pisze o fascynacji Wrocławiem i planach przeprowadzki spod Wawelu nad Odrę. Zostawia topograficzne znaki – lektura pozwala zdemaskować niektóre punkty na szlakach spacerowych Świetlickiego.
W „Jeden” pojawi się też „Pan Bóg”, który „nad tym wszystkim stoi” („Pan Bóg (piosenka dla Mazzola)” oraz rozbrajająco szczere credo. „Dzień w dzień układam układankę, / niektóre elementy pasują idealnie, / a inne, wręcz przeciwnie, nie pasują wcale / Ledwo żywa legenda, stwór bajkowy, wampir, / Pinokio z długim nosem, wymierzonym prosto / w wiatraki”. Kto pełni rolę fikcyjnej postaci, kto jest krwiopijcą, wysysającym czytelników, kto jest drewnianą lalką oszustem? Nawet jeśli Świetlicki nas okłamuje, to „Jeden” świadczy o tym, że krakowski poeta jest w znakomitej formie.
Jeden | Marcin Świetlicki | EMG 2013