Na mocy ułaskawiającego dekretu na wolność wychodzą tysiące więźniów. Wśród nich jest drobny złodziejaszek Angel Santiago i mistrz misternych rabunków Vergar Grey. Niespodziewanie ich losy krzyżują się. Młody chce przeprowadzić skok stulecia, stary marzy o świętym spokoju. Żaden nie wie, że tropem Angela podąża wynajęty przez naczelnika więzienia płatny zabójca.

"Taniec Victorii" rozpoczyna się jak kryminał i tak też się kończy. Po drodze staje się jednak romansem, powieścią polityczną i obyczajową - głównym celem autora wydaje się pokazanie zmieniającej się rzeczywistości po upadku dyktatury Augusta Pinocheta: powolnego powrotu do normalności, odbudowy społeczeństwa po wieloletnich podziałach. Chile nie przypomina tu nowoczesnego kraju znanego z mediów. Bliższe jest niesławnej Kolumbii. Mimo że pozornie książka razi brutalnym pesymizmem, jest opowieścią pełną nadziei. Powstające napięcia Skármeta rozładowuje charakterystycznym dla siebie humorem, poezją i tańcem. Oczywiście nie znajdziemy tu klasycznego happy endu, ale coś si zmieni. Coś się musi zmienić, bo "Taniec Victorii" traktuje o wierze w ludzi. Nie naiwnej, lecz uzasadnionej, szukającej przyszłości w młodości i pokucie.

Powieści tej nie da się nazwać arcydziełem, jest jednak czymś więcej niż kolejną ciekawostką z Ameryki Południowej. Decyduje o tym zmiana perspektywy: punkt widzenia Skármety różni się diametralnie od tego, który znamy z większoci współczesnych książek latynoskich. Co prawda, u chilijskiego pisarza ów świat również umiera, ale czyni to, by narodzić się na nowo. Zupełnie jakby autor chciał podzielić się z czytelnikiem stworzoną i obwieszczoną przez siebie dobrą nowiną: "Taniec Victorii" prawdopodobnie już w przyszłym roku zostanie zekranizowany przez hiszpańskiego zdobywcę Oscara Fernando Truebę.


Taniec Victorii

Antonio Skármeta, przeł. Andrzej Sojur, Świat Książki 2007







Reklama