„Kobyła ma mały bok” – tak brzmi najdoskonalszy polski palindrom, czyli tekst, który czytany wspak zachowuje to samo znaczenie. Poemat, sławiący wino wyglądem przypomina kielich. W konkursie „Wiadomości literackich” dla afabetomaniaków zabłysnął autor wezwania: „Choćby król świń dźgnął męża, ty psuj fez”. Niestety, przegrał, bo pozwolił sobie na dwukrotne użycie litery „y”.

Reklama

Książka Tuwima składa się z samych takich rodzynków. Traktuje o urokach rymu łamanego, wierszy mnemotechnicznych, akrostychów i poematów-kobierców. Wydobywa z zapomnienia utwory, w których wszystkie wyrazy zaczynały się na tę samą literę i takie, w których zastępowano litery cyframi lub wręcz znakami przestankowymi. Czaruje wierszami jednozgłoskowymi i wierszami-onomatopejami (któż, jak nie autor „Lokomotywy” zasługuje na miano eksperta w tej dziedzinie?)

Tuwim niby wyszydza „pseudopoetów”, którzy tracili czas na odjechaną i w gruncie rzeczy nikomu niepotrzebną twórczość, ale po cichu z nimi sympatyzuje. Nie wszyscy byli wszak takimi grafomanami jak dr Wincenty Kraiński, który popełnił (oczywiście wierszem) 600-stronicowe „Dzieje narodu polskiego”. Sama sprawność w rymowaniu to jednak za mało, by aspirować do roli Wieszcza. Kochanowskiemu zdarzały się „końcówki częstochowskie”, ale wielkim poetą był. O Franciszku Ksawerym Bartkowskim, autorze „Pogadanek rolniczych wierszem” nikt już nie pamięta.

Losy tej książki są tak niezwykłe, jak ona sama. Rękopis „Pegaza” wojnę przeleżał zakopany w ziemi razem z całym archiwum poety. Traf chciał, że podczas gdy niemal wszystkie dokumenty i rodzinne pamiątki zbutwiały do imentu, on ocalał. W przedmowie autor obiecał drugie, rozszerzone wydanie. Nie zdążył tej zapowiedzi wprowadzić w czyn, zmarł z piętnem politycznego oportunisty i chwalcy Stalina.

58 lat, jakie upłynęły od pierwszego wydania tuwimowskiego silva rerum, okazały się dla naszej kultury całą epoką. Czasy, gdy formy poetyckie próbowano nadawać podręcznikom astronomii i geometrii, turystycznym bedekerom, orzeczeniom sądowym i herbarzom minęły bezpowrotnie. Język, jakim posługują się Polacy uległ radykalnemu uproszczeniu. Na szczęście są ludzie, którzy robią wszystko, żeby go ubarwić. To politycy i sprawozdawcy sportowi.

PEGAZ DĘBA, Julian Tuwim, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2008