Max Fuzowski: Jak mam się właściwie do pana zwracać: panie Mercier czy panie Bieri?
Pascal Mercier: Jeśli będziemy rozmawiać o "Nocnym pociągu do Lizbony", to nazywam się Pascal Mercier. Ale we wszystkich innych sytuacjach jestem Peterem Bieri.

Reklama

Dlaczego profesor filozofii, wydając powieść, postanawia ukryć się pod obcojęzycznym pseudonimem?
Przede wszystkim po to, aby się chronić. Jako wykładowca niemieckiego uniwersytetu, zarazem piszący powieści mogę usłyszeć, że to jest przecież niepoważne, że mi nie przystoi. Poza tym w prozie wkraczam z czymś bardzo prywatnym - mianowicie własną fantazją - do sfery publicznej. To jest czyste szaleństwo. Stąd wynika potrzeba ukrycia się.

Pseudonim sugerowałby, że traktuje pan literaturę mniej poważnie niż filozofię…
Nie, literatura jest co najmniej tak poważna jak filozofia. Jest najpoważniejszą rzeczą, jaką znam, ponieważ mówi o najistotniejszych doświadczeniach ludzkiego życia. I zdecydowanie sprzeciwiam się temu, żeby mówiąc o literaturze, używać pojęcia "rozrywka". Literatura nie jest dla mnie odskocznią od pracy wykładowcy filozofii. Wręcz przeciwnie - to ona jest najbardziej wymagającą pracą. Napisanie dzieła literackiego jest dla mnie dziesięć razy trudniejsze niż stworzenie traktatu filozoficznego.

Skoro wiemy już, kim jest Pascal Mercier, a kim Peter Bieri, czas spytać o ich związek z Raimundem Gregoriusem, bohaterem "Nocnego pociągu do Lizbony".
Podobnie jak Gregorius, kocham słowa i świetne teksty. Ta część Gregoriusa jest we mnie. Nie łączą nas jednak wątki biograficzne. Nie próbowałem, jak on, zrywać z nauką. Pozostałem naukowcem, ale równocześnie odkryłem też taką część mnie, która dąży do poetyckiej fantazji. "Nocny pociąg do Lizbony" jest więc nie tyle książką autobiograficzną, ile autentyczną. Autobiografia oznaczałaby, że mówię tam o swoim życiu, a ja tego nie robię. Powieść autentyczna to ta, która mówi o doświadczeniu, które dobrze znam. I tak jest z "Nocnym pociągiem do Lizbony".

Reklama

Gregorius poszukuje wolności, ale te poszukiwania przybierają dość specyficzną formę. Bohater postanawia uciec w biografię innego, dawno już nieżyjącego człowieka…
Rzeczywiście w powieści jest mowa o wolności, ale nie powiedziałbym, że mamy tu też do czynienia z ucieczką. To raczej tylko próba poznania siebie samego przez poznanie cudzego życia. Czyli dotarcie do własnego wnętrza przez biografię kogoś obcego. Ta podróż nocnym pociągiem okazuje się podróżą do wnętrza siebie samego.

Czy to nie pozostanie tylko utopijnym marzeniem?
To zależy, czym ma być utopia. Jeśli myślimy o niej jako o czymś, czego nie ma, to się nie zgodzę. Poznanie siebie samego jest bowiem zawsze związane z poznaniem siebie w oddzieleniu się od siebie samego. Natomiast jeśli utopię rozumiemy jako próbę podejmowania wyzwań, to tak, jest to utopia. Zgadzam się, że jest to książka o wolności, osiąganej przez fantazję, ale i poznanie samego siebie. Po drugie wolność, o której tutaj mowa, to nie wolność absolutna. W takim sensie, że mogę czuć i robić coś bez wstępnych uwarunkowań. Wolność zawsze jest tu rozumiana w kontekście życia. To jedyna wolność, którą możemy sobie wyobrazić, o której możemy myśleć. Można udowodnić, że idea wolności absolutnej nie jest idea stabilną, spójną. To jest fantazmat.

Chce pan, aby powieść czytać jako traktat o wolności?
Tak, to jest traktat o wolności. Jest to powieść filozoficzna, bowiem ujęte są w niej najważniejsze tematy ludzkiego życia takie jak śmierć, samotność, miłość.

Reklama

W "Nocnym pociągu do Lizbony" zamknął pan inną powieść, napisaną przez Amadeu - pańskiego bohatera. To chwyt zdawałoby się wyeksploatowany przez literaturę do granic.
Nie należy się obawiać tego, co już było. Jeżeli ta forma pasuje do tematu, to czemu miałbym jej nie wykorzystać? Chęć unikania tego, co było, wydaje mi się wyjątkowo ograniczoną próbą oryginalności. Najważniejsze pytanie pojawiające się w książce dotyczy tego, co oznacza rozumienie czyjegoś życia i samej osoby. To pytanie automatycznie narzuca taką konstrukcję fabuły, w której znajdujemy jedno życie zamknięte w drugim. Czy Raimund rzeczywiście się odnajduje w życiorysie Amadeu, pozostaje kwestią otwartą. Są jednak w powieści fragmenty, które budzą wątpliwości, co do tego, czy opisane zjawiska rzeczywiście mają rację bytu. Nie stawiam jednak jasnej tezy, traktuję tę kwestię jako myślowy eksperyment.

Skąd w ogóle pomysł, aby akcję powieści umieścić w Lizbonie?
Lizbona to miasto Fernando Pessoi, a to bardzo pasuje do Gregoriusa. To miasto dyktatury, która jest ważnym motywem w powieści. Ludzkie zachowania w sytuacji dyktatury pokazują, jak bardzo komplikuje się nasz system wartości. Struktura naszej moralności zostaje zachwiana.

Akcja nie mogłaby się więc rozgrywać w Szwajcarii?
My nigdy nie przeżyliśmy okresu dyktatury. Nie jest to szczególną zasługą Szwajcarów, po prostu mieliśmy taką historię. Poza tym miałem też bardziej osobisty powód, aby umieścić akcję w Portugalii. Kocham świat romański, język portugalski i całą estetykę wokół tego. Szwajcaria byłaby zdecydowanie zbyt nudna w tym wypadku.

Zdaje się, że w ogóle jest dla pisarzy zbyt nudna.
Trudno kategorycznie odpowiedzieć na to pytanie. Chyba nie. W końcu mamy książki takich pisarzy jak Max Frisch czy Robert Walser. To prawda, że jeśli idzie o wydarzenia o dużej skali, mamy spokojną historię, w której brak dramatów, ale w końcu życie prywatne jest tu nie mniej skomplikowane niż w każdym innym miejscu na świecie.

Wracając do Pessoi. Zachodni krytycy starli się wykazać podobieństwa między Amadeu a autorem "Księgi niepokoju"...
To przykład absolutnie powierzchownego dziennikarstwa. Mylili się. Fernando Pessoa byłby zbyt oczywisty, zbyt konwencjonalny. Poza tym teksty Amadeu de Prado są utrzymane w innej stylistyce, nie są też tak dobre, choć ton jego zapisków bywa podobny do wydźwięku, jaki mają dzieła Passoi.

Zastanawiam się, czy wszystko, o czym rozmawiamy, cała fabuła powieści nie jest tylko pięknym, intelektualnym pretekstem, aby mógł pan opowiedzieć o nauce, o języku.
Tak, to na pewno książka, która funkcjonuje na kilku różnych poziomach. Na jednym z nich odbywa się próba podjęcia filozoficznego tematu w sposób poetycki. Powieść jest też stałym rozmyślaniem o języku i jest to rozmyślanie natury narracyjnej, a nie analitycznej. A zatem jest to książka autorefleksyjna. W tym przypadku nawet poniekąd autobiograficzna. Nic bowiem w moim życiu nie odgrywało większej roli niż słowa. Nie znam niczego piękniejszego od udanego zdania. Później dopiero jest muzyka.

Pańskie słowa powodują, że choć wiemy, iż powieść rozgrywa się współcześnie, to sprawia wrażenie zawieszonej poza czasem.
Absolutnie tak. To oczywiście pomysł już w literaturze wykorzystywany i teraz ryzykuję wiele, ale powiem, że cała interesująca literatura to ta, która unicestwia pojęcie czasu. I to jest zawarte w definicji poezji. To jest właśnie poetycka powieść. Część jej treści jest transportowana przez formę, przez rytm zdań i ich muzykalność. Szczerze mówiąc, to właśnie sprawiało mi największy kłopot podczas pisania. Akcja i fabuła były najprostsze do skonstruowania, ze stylem było dużo trudniej.