Brytyjczycy są zazwyczaj niezastąpieni w analizowaniu społecznej specyfiki własnego grajdoła, już to ze względu na specyficzny klasowy instynkt tamtejszej kultury, już to z uwagi na - praktycznie rzecz biorąc - odwieczność swojej klasy robotniczej (rewolucja przemysłowa na Wyspach zaczęła się ponad 200 lat temu). Są jednak pewne książki, które musieli za Brytyjczyków napisać Amerykanie. Przykład pierwszy z brzegu: „Zapiski z małej wyspy” Billa Brysona, klasyk literatury podróżniczej lat 90. zeszłego wieku, udowadniający, że spacer do supermarketu bądź nocleg w pensjonacie mogą być przygodami na miarę wyprawy do amazońskiej puszczy; bezpretensjonalna satyra na Anglię sporządzona piórem Brysona tym właśnie się wyróżnia, że nie interesują jej klasowe obsesje Anglików.
Wspominam o „Zapiskach…”, bo „Między kibolami” Billa Buforda ma w sobie podobnego rodzaju prześmiewczy dystans. Buford - dziennikarz, Amerykanin z Kalifornii - od końca lat 70. przez ponad dekadę mieszkał i pracował w Wielkiej Brytanii. Tak się składa, że ów okres był zarazem „złotą” erą brytyjskiego kibolstwa, zwieńczoną tragediami na stadionach Heysel (1986) i Hillsborough (1989). Jako przybysz ze Stanów Zjednoczonych, Buford szybko musiał zdać sobie sprawę z pewnego paradoksu: w USA, kraju wysokiej przestępczości, skrajnych nierówności i napięć na tle rasowym, najbezpieczniejszym w zasadzie miejscem publicznym były stadiony podczas wielkich imprez sportowych. W Wielkiej Brytanii, względnie spokojnej, mieszczańskiej, tradycjonalistycznej, dbającej o społeczne decorum, hordy młodych mężczyzn w każdą sobotę - przed i po kolejce meczów ligowych - demolowały nie tylko stadiony, lecz także pociągi, dworce, pasaże handlowe i kameralne miejskie dzielnice. Znajomi Buforda traktowali zaś te eksplozje agresji obojętnie, jakby to były nieuniknione zjawiska klimatyczne.