Znane są historie o tym, jak to twórcy, uniesieni falą natchnienia, pisali drobiazgowo o miejscach, w których nigdy nie byli. Kto by pomyślał, że Karol May, autor serii o Winnetou, odwiedził USA dopiero po napisaniu kowbojsko-indiańskich bestsellerów. Amis dokonał rzeczy podobnej - napisał powieść rozgrywającą się w łagrach stalinowskiej Rosji. Intrygującą, choć i irytującą.

Reklama

Rzecz ma charakter listu czy dziennika, jaki stary, zamerykanizowany (a pod koniec życia re-rusyfikowany) Rosjanin, którego imienia nigdy nie poznamy, pisze do swej amerykańskiej pasierbicy. Większość tych zapisków dotyczy okresu, w którym ich autor był więźniem rosyjskiego przymusowego obozu pracy. W toczącą się w stalinowskiej i poststalinowskiej Rosji opowieść wpisany jest solidny wątek romansowy. Narrator listu całe życie kochał się bowiem w Zoi - pięknej Żydówce, która poślubiła... jego brata Lwa. "Lew i Zoja się pobrali. Jeśli to przeżyję, nie umrę nigdy". - Tak dramatycznie reaguje bohater książki na tę nowinę.

Melodramatyczny charakter książki sąsiaduje z poważną refleksją na temat współczesnej historii wschodniej Europy. Od sowieckich łagrów po najnowsze, mrożące krew w żyłach doniesienia o wstrząsających aktach terroryzmu - ataku na teatr na Dubrowce w Moskwie 2002 roku czy oblężeniu szkoły w Biesłanie. Jak w soczewce skupia się tu XX-wieczna historia naszych wschodnich sąsiadów, ze wszystkimi jej niegodziwościami.

Można upatrywać sporej brawury w tym, że tematyki łagrowej podjął się Brytyjczyk, którego noga nigdy nie stanęła w sowieckim obozie. Jak go opisuje? Z wielką dozą fantazji, jeśli nie brawury. Jego obóz to "folwark zwierzęcy", a Rosjanie to postaci bez twarzy, posiadający cechy zwierzęce: świnie, pijawki, węże... Już sam pomysł może budzić zastrzeżenia. Czy pisarz nie przesadził ze stylistycznymi fajerwerkami i nadmierną melodramatyzacją opisywanych zdarzeń (pamiętajmy, że jądrem książki są sercowe udręki piszącego)? Język Amisa bowiem z jednej strony imponuje, z drugiej wpędza w irytację. "Intensywnie skoncentrowana", "w epoce tytanicznych miernot", "skóra miała zastygły połysk białej czekolady" - pisarz zawsze był wytrawnym stylistą, ale czasem wydaje się, że w tej książce odfruwa w zbyt odległe językowe przestworza. Trudno zresztą to unaocznić na przykładzie kilku - ślicznie zresztą brzmiących - cytatów. Trzeba przeczytać całość. Wówczas widać, że brzmi ona jak jakaś sonata - piękna i dopracowana w każdym detalu, ale przez to nieco tracąca na sile.

Reklama

Poza tym, czy nie jest tak, że to książka poniekąd o wszystkim? Miłości, zdradzie, namiętności, XX-wiecznej historii? "Dom schadzek" można pewnie też traktować jako atak na zachodnią cywilizację z jej ideologią relatywizmu. W końcu pisarstwo Amisa wywodzi się z innej postawy - wymierzonej w agresję i fanatyzm. Może dlatego powraca do tematu rosyjskiego? W 2002 roku wydał bowiem kontrowersyjny esej o Stalinie. Rosja zdaje się go interesować jako kraj, który dokonał sukcesywnego zniszczenia swoich mieszkańców, podczas gdy reszta świata trzymała się hasła "splendid isolation".

Mimo zaangażowania i wielkich ambicji, próba napisania powieści rosyjskiej z ducha, połączenia romansu i traktatu o potencjale krytycznym, posługującego się epistolarną konwencją, sprawdza się tylko po części.

"Dom schadzek"

Martin Amis,
przeł. Aleksandra Ambros,
Czytelnik 2008