Aktion Erntefest. Taki kryptonim największej jednorazowej akcji ludobójczej nadali Niemcy. Akcja dożynki. Pod takim kryptonimem figurowała w dokumentach, to hasło miało ukryć ponad 42 tysiące ofiar. Wszystko rozegrało się w ciągu dwóch dni, w obozach na Lubelszczyźnie, do których wcześniej zwożono Żydów, w większości z walczącego getta warszawskiego. Ci, którym udało się uniknąć śmierci z ręki żołnierzy i SS-manów likwidujących powstanie w getcie, których odprowadzono na Umschlagplatz, zapakowano do bydlęcych wagonów i wywieziono do obozu koncentracyjnego na Majdanku czy do obozów pracy przymusowej w Poniatowej i Trawnikach, mogli mieć nadzieję, że mają szansę przeżyć. Wśród nich były Ludwika Fiszerowa i Estera Rubinsztejn.

Reklama

Obie ze swoimi rodzinami trafiły do Poniatowej. Między innymi ich losy opowiada Mariusz Nowik w „Krwawych dożynkach. 1943”. To kolejna jego publikacja po wydanej dwa lata temu książce „Palmiry. Zabić wszystkich Polaków” i kolejna poświęcona tragicznym, nie do końca poznanym wydarzeniom II wojny światowej. Podobnie jak „Palmiry”, „Krwawe dożynki. 1943” opowiadają historię pojedynczych osób rzuconych w wir tragicznych zdarzeń. Autor celebruje szczegóły, stosując interesujący zabieg. Wychodzi od ogółu, od dokumentów, relacji, zeznań procesowych, od rozmaitych źródeł, i na ich podstawie buduje fabularyzowaną opowieść, w centrum której stawia bohaterów. Nie jest to sucha historyczna monografia, a narracja pełna emocji, skrząca się szczegółami, przykuwająca uwagę.

„Bo historii Ludwiki Fiszer i Estery Rubinsztejn nie da się zapomnieć. Gdyby spróbować zawrzeć ich przeżycia w trzech słowach, można powiedzieć, że miały wielkie szczęście. Czy jednak wyjście z grobu, spośród stosów ciał, gdzie pozostali ich przyjaciele i bliscy, można nazywać szczęściem?” – zastanawia się Mariusz Nowik we wstępie do swojej książki. „Polski język w obliczu losów Ludki i Tusi jest nieprecyzyjny, niepełny znaczeniowo, wręcz bezsilny. Dlatego opisanie tego, co je spotkało, było trudnym wyzwaniem. Tym trudniejszym, że nie mogłem z nimi porozmawiać. Musiałem wspierać się leżącymi w archiwach relacjami, tym, co chciały przekazać i pozostawić po sobie. Znajdowałem ich ślady także w innych świadectwach – w jednych widoczne wyraźniej, w innych kładące się nikłym cieniem, podsycającym niedosyt i wątpliwości” – pisze.

„Przeglądając ich spisane zeznania, szybko odkryłem fragmenty, które wolałyby w swoich historiach pominąć milczeniem – prawdopodobnie zbyt bolesne lub wstydliwe. Kilka słów niewiele mówiących wyjaśnień, wielokropkowe odskocznie zawieszające opowieść, z których można było się wybić i trafić prosto do kolejnego wątku. Nie wiadomo, czy pochylony nad zeznaniem urzędnik lub urzędniczka prosili, czy mogliby zatrzymać na chwilę nurt narracji, zrobić krok wstecz, rozwiać mgłę niedopowiedzeń, uzupełnić nazwisko, dodać z pozoru nieistotny element układanki. A może było im wszystko jedno, może nie dbali o takie szczegóły, może w ogromie ludzkich tragedii pozwalali ofiarom także pomilczeć. Bo milczenie może być bardziej wymowne niż najgłośniejszy krzyk” – dodaje.

Reklama

Taki sposób przedstawiania wydarzeń to z jednej strony metoda na wciągnięcie w opowiadaną historię czytelników, którzy na co dzień nie sięgają po książki typowo historyczne, z drugiej – uzupełnienie powszechnej wiedzy o tragedii Holokaustu o epizod często przykrywany do tej pory masowością ofiar Zagłady.

Tymczasem „Krwawe dożynki”, choć opowiadają o masowej, starannie zaplanowanej zbrodni, skupiają się na pojedynczych historiach. Historiach, które nie są czarno-białe, lecz prezentują się we wszystkich odcieniach szarości. Mamy tu więc strażaka, który jedzie do płonącego obozu, podpalonego przez niemieckich egzekutorów, mamy dzielną mieszkankę Warszawy, która ryzykuje życie, przechowując u siebie Żydów, mamy chłopów, którzy pomagają wycieńczonym uciekinierkom z obozu, ale nie zawsze bezinteresownie, SS-manów strzelających po kolei więźniom w głowy, tłumaczenia przesłuchiwanego, bezwzględnego oprawcy, strach rodziców oddających dziecko za mur getta i obezwładniający ból po gwałtownej, brutalnej utracie najbliższych. Mamy prawdziwych ludzi, wyciągniętych z przeszłości przykrytej starymi dokumentami, pokrytej warstwą kurzu.

Takie podejście do tematu pozwala jednocześnie autorowi na wprowadzenie bardziej swobodnego podziału treści. Czymś naturalnym stają się przejścia między poszczególnymi wątkami przedstawianymi z punktu widzenia różnych osób, skoki w czasie czasem o dzień, czasem tydzień czy miesiąc, ale także nawet o kilkadziesiąt lat. Wszystko to wymaga od czytelnika uwagi i zachowania skupienia. Zabieg ten wzbogaca narrację o dodatkowy walor, jednocześnie porządkując ją i układając. Bo w finale okazuje się, że opowieść przedstawiona w „Krwawych dożynkach” zbudowana jest na chronologicznym okręgu i że to, co ją kończy, jednocześnie ją zaczyna.

Krwawe dożynki 1943. Mariusz Nowik / Materiały prasowe

Mariusz Nowik, „Krwawe dożynki. 1943”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2023