Początkowo nic nie zwiastowało problemów. Na spektakl "Seksualnie niebezpieczne, czyli pora na fajfy" do Służewieckiego Domu Kultury na warszawskim Mokotowie ściągnęła cała okolica. Gapiów nie zraziły ani zimowa aura, ani wieczorowa pora. Pierwsze spektakle były niebiletowane, toteż sala widowiskowa zapełniała się średnio w trzech czwartych. Przychodziły nawet starsze panie wracające z nabożeństwa w miejscowej parafii. Wszyscy rechotali, bo jak się nie śmiać, oglądając kabaret. Mimo zapowiedzi w tytule spektaklu nie doszło do gorszących scen i skalania sceny grzechem rozwiązłości. Występowały aktorki, nie striptizerki – panie 50 plus, jedna po sześćdziesiątce, druga przy tuszy, w tym była sopranistka z operetki, która grywała poważne, nieroznegliżowane role. Pełna kultura. Sztukę na Służewie wystawiono kilkanaście razy. Tak się spodobała, że zaczęła jeździć po podwarszawskich miejscowościach – do Błonia, do Pułtuska. I nikt nie protestował. Dopiero w Józefowie zrobiło się nieswojo. Poszło o tytuł i o plakat awizujący spektakl, na którym trzy niemłode panie siedzą na starszym panu w pozycji horyzontalnej. Pan niby woła o ratunek, ale wydaje się uśmiechać. Nikt na obrazku nie razi golizną – wszyscy zapięci pod szyję. A jednak zrobiła się afera. Miejski Ośrodek Kultury w Józefowie postanowił odwołać sztukę. Za chwilę z pokazywania spektaklu wycofał się Służewiecki Dom Kultury. – Pani dyrektor MOK-u w Józefowie tłumaczyła swoją decyzję wizytą grupy parafialnej – opowiada autor widowiska Jerzy Masłowski. – Miały przyjść starsze panie i zażądać zdjęcia spektaklu. To wersja oficjalna. A nieoficjalna? Przez 14 lat mieszkałem w Józefowie, więc powęszyłem wśród znajomych. Okazało się, że były naciski Opus Dei, które ma tam swoją szkołę.
Zamieszanie wokół sztuki wybuchło jeszcze wiosną 2015 r. Ale ma swój ciąg dalszy. Mamy początek 2017 r., a „Seksualnie niebezpieczne, czyli pora na fajfy” nadal jest na indeksie przedstawień zakazanych. Nie pomogły przychylne recenzje i komplety na widowniach. Nie pomogła zmiana tytułu sztuki na „Pacjentki z variete” – bardziej strawny dla obrońców moralności przed zgorszeniem. – Po Mazowszu rozeszła się wieść, żeby na ten spektakl uważać. Od tamtej afery minęły prawie dwa lata, a mimo to „Pacjentki” nie są grane. Odmawiano nam tak wiele razy, że już sami aktorzy się zniechęcili. Raz się udało, po długich namowach i po znajomości, oczywiście pod Warszawą. Na salę przyszedł wikary z miejscowej parafii i się zaśmiewał. Spektakl nikogo nie uraził. Strach ma wielkie oczy – mówi Masłowski.
Mówienie o cenzurze w czasie przeszłym to zaklinanie rzeczywistości. Co i rusz media donoszą o odwołanym koncercie, zablokowanej wystawie czy zakłóconym przedstawieniu. Ale te wszystkie marsze, wygrażanie pięściami, protestacyjne leżenie krzyżem przed teatrem to wdzięczne widokówki na użytek telewizji zabiegającej o większą oglądalność. Cenzura na widoku to opium dla rozdyskutowanych mas. A tak naprawdę najaktywniej działa tam, gdzie jej nie widać i nikt o niej głośno nie mówi. I ma o wiele więcej twarzy od tej tak dobrze znanej z przekazów medialnych – wykrzywionej grymasem obywatelskiego niezadowolenia. Raz przybiera postać zmowy radnych i parafian, innym razem odebranej dotacji, kontroli sanepidu, storpedowania remontu czy sprawy w prokuraturze.
Reklama