Pochodząca z Kijowa artystka współpracowała dotąd m.in. z amerykańskim dziennikiem "Washington Post" czy brytyjskim wydawnictwem Penguin Books. Dziś inspirację do swych ilustracji czerpie z płynących z frontu i okupowanych części kraju doniesień czy opowieści spotykanych na ulicach ludzi.
Na początku trudno było mi cokolwiek zrobić, skupić się, myśleć. W dniu rozpoczęcia wojny wyjechałam z rodziną z Kijowa i przez kilka dni błądziliśmy po Ukrainie poszukując miejsca do spania. W końcu osiedliśmy w Chmielnickim, skąd rodzice, odpowiadając na zaproszenie zupełnie obcej nam osoby, wyjechali do Niemiec. Ja zostałam – mówi, wspominając początek rosyjskiej inwazji.
Zapytana o to, kiedy zaczęła tworzyć prace inspirowane nową rzeczywistością jej kraju odpowiada: po jakimś czasie uznałam, iż muszę znaleźć ujście dla gromadzącego się we mnie gniewu, strachu, nienawiści i smutku - wtedy zaczęłam zajmować się wojną.
"Sztuka jest także pewnego rodzaju bronią"
Przyznaje, że temat ten, pomimo innych obowiązków, zajmuje całą jej uwagę. Bardzo trudno skupić mi się obecnie w pracy na czymkolwiek innym. Wydawnictwo, z którym pracuję od dawna, oczekuje ode mnie niezwiązanych z wojną prac, termin ich dostarczenia wkrótce mija, a ja naprawdę nie mogę oderwać myśli od tego, o czym codziennie czytam w wiadomościach - mówi.
Sztuka jest także pewnego rodzaju bronią. Nie chwycę przecież za karabin i nie pójdę na front; mogę natomiast wspomóc wojsko finansowo lub właśnie odpowiedzieć na tę agresję tym, czym zajmuję się od lat” – wyjaśnia rozmówczyni PAP. Rosjanie zaatakowali nie tylko nasze granice i naszych ludzi, ale całe dziedzictwo, historię i kulturę – dlatego właśnie należy im odpowiedzieć również kulturą – dodaje.
Jej pierwsza praca wykonana po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji przedstawia grupę nieuzbrojonych Ukraińców stojących naprzeciw celujących do nich żołnierzy. Ludzie z gołymi rękoma wychodzili naprzeciw czołgów i karabinów, byłam naprawdę zszokowana ich odwagą. To także pokazuje różnicę miedzy nami i Rosjanami – my chcemy pokoju, zawsze tego chcieliśmy. Nawet kiedy celują do nas z karabinów – wyjaśnia.
Odpowiadając na pytanie o to, jak trudne jest zajmowanie się tak bolesnymi tematami wyznaje, iż „ogromnym problemem było dla niej zajęcie się tematem zbrodni popełnionych w Buczy”. Pierwszy dzień po ich ujawnieniu płakałam i było mi z tego powodu wstyd, ponieważ wiem, że mam ogromne szczęście, że ani mi, ani nikomu bliskiemu, nic strasznego się tak naprawdę nie stało - tłumaczy.
Ilustracje inspirowane zbrodniami
Ilustracje inspirowane zbrodniami z tego położonego w pobliżu Kijowa miasta przedstawiają trzymającą zabite dziecko nagą kobietę z przestrzeloną klatką piersiową oraz wrzucone do zbiorowej mogiły ciała z widocznymi ranami postrzałowymi. Zdjęcia przedstawiają fakty, obrazy natomiast oddają emocje – mówi Jakunowa.
Zapytana o przesłanie i cel ilustracji jakie tworzy, zaznacza, iż „wie, że to co robi, trafia do ludzi na całym świecie, i jest to dla niej naprawdę ważne”. „Pragnę zwiększyć świadomość rozgrywających się tu tragedii i popełnianych na Ukraińcach zbrodni” – oświadcza.
Moje konto na Instagramie w 90 proc. śledzą osoby z zagranicy, dla części z nich to naprawdę ważne źródło informacji na temat Ukrainy. Wiem, że nie wszyscy są w stanie patrzeć na zdjęcia, które zrobiono w Buczy, Irpieniu, Borodziance czy Mariupolu – moje prace są dla nich pewnego rodzaju filtrem, dzięki któremu mogą spojrzeć na te zbrodnie, a bez którego – ze względu na okrucieństwo i wyrazistość zdjęcia – byłoby to niemożliwe – tłumaczy rozmówczyni PAP.
To, co robię, obserwowało wcześniej wielu Rosjan – gdy zaczęłam zajmować się wojną, pisali do mnie, że kłamię, że mam wyprany mózg, że jestem nazistką. Próbowałam z nimi rozmawiać, ale się nie dało. Później zaczęłam ich po prostu blokować – dodaje.