Wymieniany jednym tchem z markizem de Sade, Władimirem Nabokowem, Jeanem Genetem, Philipem Rothem, Henrym Millerem czy Elfriede Jelinek pisarz przyzwyczaił nas do odważnego mówienia o sprawach intymnych – acz nie po to, by nas gorszyć, wzbudzać (niezdrowe) wypieki na twarzach czytelników i napędzać machinę sprzedaży. Krótko mówiąc, tworząc – szokujące dziedziców mieszczańskiego gustu i moralności – literackie obrazy seksu, czyni z nich narzędzie, a nie cel sam w sobie. Narzędzie czasem bliskiej błazenady, ale (jak u czytanego przez pokolenia z niewłaściwych pobudek i bez większego zrozumienia de Sade’a) wbrew pozorom śmiertelnie poważnej krytyki społeczeństwa.
„Pisarstwo Houellebecqa jest pisarstwem <<po orgii>>, pisaniem z boku, oglądaniem rzeczywistości kulturowej naszych czasów z krytycznym dystansem. (…) Opisuje świat społecznego doświadczenia, który zaczął się kształtować pod koniec lat pięćdziesiątych XX w., a kulminował francuskim majem 1968 roku i pokrewnymi zjawiskami w innych krajach Europy (grupa Baader-Meinhof w RFN, Rote Armee, hippisi w USA), co oznaczało przede wszystkim zniesienie ograniczeń, jakie narzucała generacja ojców, głoszenie wolności seksualnej , ustanowienie kategorii godności osobistej, dekolonizacji, praw obywatelskich dla ludności kolorowej , a zwłaszcza Murzynów (głównie w USA) , sprzeciw wobec zimnej wojny (a także <<gorącej>>, w Wietnamie). Słowem – bunt wobec wszystkiego , co zafundowała światu generacja ojców i dziadków” – pisze literaturoznawca prof. Mieczysław Dąbrowski w książce „Tylko seks? Antropologia erotyzmu od Sade’a do Houellebecka”.
„Jego druga powieść, „Cząstki elementarne”, wywołała międzynarodową sensację tezą, że wszystkie bolączki współczesnego życia wywodzą się z tego, co odpuściło sobie pokolenie lat 60.” – pisze na łamach „Observera” amerykański pisarz Benjamin Anastas.
Mężczyzna, którego Houellebeq portretuje w zasadzie zawsze – biały, heteroseksualny, w średnim wieku i starszy – czuje się w tym świecie (a może jest?) pokonany, pozbawiony godności i praw, których przez wieki nikt nie kwestionował. W odbiorze czytelników jest też… samym Houellebecqiem. I trudno obarczyć o to nierozróżnianie autora i literackiego bytu – narratora – tylko upraszczającego dla wygody czy z braku zaplecza czytelnika. „Kuszące jest przekonanie, że Michel Houellebecq nie jest najczęściej czytanym i dyskutowanym współczesnym powieściopisarzem w Europie, ale jest główną postacią rozbudowanej satyry na rynek literacki. Od zabawnych oświadczeń na targach książki we Frankfurcie („Nie podpisuję książek, tylko piersi”) po żałosne, pijackie zaczepki dziennikarek z londyńskiego „Guardiana” i „The New York Times Magazine”, pan Houellebecq ma wyczucie czasu chama i niespokojnego geniusza – snuje wywód Anastas.
Dekadencja Houellebecqa
Co się stanie, kiedy szarża posunie się za daleko? To, co obserwujemy teraz. Pisarz, który opisuje dekadencję Zachodu, sam w nią popadł.
Nie są jasne powody, dla których zgodził się wystąpić zrealizowanym przez kolektyw holenderskich filmowców KIRAC (Keeping It Real Art Critics) filmie nazwanym przez media pornograficznym (w rozpowszechnianym przez KIRAC traillerze widać pisarza całującego się z dwudziestokilkuletnią domniemaną prostytutką, domyślamy się, że na tym się nie kończy). Reżyser Stefan Ruitenbeek twierdzi, że film to pomysł samego pisarza. Miała to ponoć być „nagroda pocieszenia” po miesiącu miodowym w Maroku. Żona Houellbecka miała zamówić „towarzystwo” dwóch Holenderek, które odwołały przyjazd, bojąc się porwania w islamskim kraju... Houellebecq miał napisać o tym reżyserowi, a potem zgodzić się na „zaaranżowanie” nowej próby w Amsterdamie (gdzie filmowcy „znali wiele dziewczyn, które zgodzą się na przespać ze sławnym człowiekiem z ciekawości”) w zamian za zgodę na filmowanie sceny. O zapłacie dla żadnej ze stron nie było mowy. A pomysł podobno zrodził się, kiedy małżonkowie zobaczyli 23. film krótkometrażowy z serii KIRAC – „Honeypot”, w którym realizatorzy zwabiają konserwatywnego filozofa Sida Lukassena, a ten uprawia seks z Jini Jane, 23-letnią studentką – jak sama twierdzi – o lewicowych przekonaniach. Tą samą, z którą sfilmowano później Houellebecqa. Projekt miał posłużyć „doprowadzeniu do pojednania między politycznymi przeciwnikami poprzez cielesną miłość między młodą dziewczyną z lewicy a intelektualistą – reakcjonistą”. Pisarz i jego żona Lysis mieli następnie „z szokiem i obrzydzeniem” odkryć, że zwiastun filmu zawierał „obciążające ich poważne i fałszywe stwierdzenia, brutalnie podważające ich godność” (to zdanie prawników małżeństwa).
Enfant terrible europejskiej literatury
Nie brzmi specjalnie przekonująco. Wygląda raczej na kolejną cegiełkę użytą na budowie wizerunku 67-letniego enfant terrible europejskiej literatury. Odwołajmy się do prof. Dąbrowskiego. Otóż w świecie Houellebecqa „(…) mężczyźni wolą seks płatny, który odsuwa od nich k łopoty związane z pozyskiwaniem rozkoszy w świecie Zachodu. Jest to jedna z licznych płaszczyzn, które Zachód zdeformował i właściwie zniszczył. Oczywiście, wyjazdy do Tajlandii, na Kubę czy do innych podobnych miejsc spotykają się – w tej powieści (chodzi o „Platformę” – red.), ale przecież i w życiu – z atakami feministek, które uważają turystykę seksualną za rodzaj współczesnego niewolnictwa, same jednak budują coraz wyższe i bardziej skomplikowane bariery w relacjach męsko-damskich. W Europie małżeństwo stało się kontraktem, seks uległ zwyrodnieniu; przyjemność i rozkosz zastępuje cierpienie i poniżenie w klubach sado-maso, do których bohaterowie Houellebecqa także zaglądają. Valérie (bohaterka książki – red.) potępia takie zachowania, dla niej miłość oznacza czułość i oddanie (…), lecz napotyka opór innych uczestników rozmowy, według których wszystko jest dozwolone, o ile jest wsparte jest <<umową>>”.
Pewnie w tym słowie jest klucz do decyzji amsterdamskiego sądu, który właśnie oddalił żądanie pisarza, by w oczekiwaniu na ostateczny wyrok zakazać kolektywowi rozpowszechniania zwiastunu i jakichkolwiek zdjęć z planu. Houellebecq ma pokryć koszty postępowania szacowanych dotychczas na 1393 euro. Merytoryczne rozstrzygnięcie (o ewentualnym zakazie emisji filmu) wprawdzie jeszcze nie zapadło, ale niewykluczone, że szczególnie zdeterminowani będą mogli pewnego dnia zobaczyć więcej niż scenę pocałunku, a nawet akt pisarza. Ja podziękuję. I to niezależnie od tego, czy film został nakręcony w imię uprawiania sztuki, prowokacji czy godzenia zwaśnionych stron światopoglądowej barykady. Czy może np. jest protestem przeciwko ageizmowi czy kanonom estetycznym (nie oszukujmy się, pisarz nie wygląda ani jak Brad Pitt, ani jak aktor pornograficzny) albo choćby przewrotną próbą napiętnowania hipokryzji społeczeństwa, które pozwala na wszystko, póki to niewidoczne.
Jak pisze Mieczysław Dąbrowski, teksty Houellebecqa „nawet jeśli są najbardziej <<wyzwolone>> – zauważają , że człowiekowi potrzebna jest do szczęścia harmonia między tym, co duchowe, a tym, co cielesne. (…) Literatura pomaga, uświadamia zagrożenia i woła o namysł. Właściwie, po dwudziestowiecznym wolnościowym doświadczeniu, powinniśmy wrócić do tradycyjnych cnót mieszczańskich, jakie postuluje Odo Marquard, mianowicie „[...] powrót do mieszczańskiego oświecenia, i to poprzez coś dzisiaj bardzo niepopularnego, poprzez zgodę na własną mieszczańskość, na obywatelską rolę wykształconego mieszczanina”. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, a więc i ograniczeniami wolności, z jakich nauczyliśmy się korzystać. To się da wprawdzie pomyśleć, ale nie da się wykonać. Trzeba brnąć dalej. Kolejne pokolenia może odnajdą jakiś rodzaj szczęśliwej równowagi między zmysłową a duchową stroną człowieka. Muszą, to ich najważniejsze, humanistyczne zadanie. (…) Houellebecq jest ostrzeżeniem”.
Dodajmy: literatura Houellebecqa, a nie jego życie i medialne perypetie.