Picasso w Warszawie
To była dla genialnego artysty pierwsza w jego życiu podróż samolotem. Powodem przyjazdu Picassa do Polski był zorganizowany w roku 1948 Kongres Intelektualistów we Wrocławiu. Na Dolny Śląsk przyjechali też wtedy również: Bertrand Russell i Julien Huxley, Paul Sartre, Irene Joliot-Curie i kilkuset innych delegatów z całego świata.
Ale to Picasso był dla prasy i publiczności największą sensacją. Jak wspominał na łamach "Gazety Wyborczej" Krzysztof Teodor Toeplitz, jego pobyt, przewidziany początkowo na trzy dni, przedłużono do dwóch tygodni pod pretekstem wręczenia mu przez Bolesława Bieruta jednego z najwyższych odznaczeń państwowych. Malarza zawieziono do Krakowa i do Warszawy, gdzie jego opiekunami byli m.in. jego przyjaciele, architekci Helena i Szymon Syrkusowie.
To właśnie w ich pracowni rzuciły się artyście w oczy rysunki i plany warszawskiego osiedla WSM na Kole. Picasso poprosił, aby zawieźć go na plac budowy. Stało się to 3 września 1948 roku. Malarzowi spodobało się użycie płyt produkowanych z warszawskiego gruzu do budowy nowych domów.
Picasso chciał się wpisać do księgi pamiątkowej, której jednak na budowie osiedla nie było. To wtedy zdecydował, że mimo to jakiś ślad po sobie zostawi. Wyciągnął z kieszeni węgiel i na ścianie przeznaczonego do odbioru mieszkania narysował wielką warszawską Syrenkę z młotem, zamiast miecza, w dłoni.
- Gdyby chociaż zapytał nas, gdzie ma złożyć swój wspaniały podpis! Doradzilibyśmy mu z pewnością wielką sień wejściową, gdzie rysunek jego byłby codziennie oglądany przez wszystkich mieszkańców i gdzie można by organizować pokazy. Można przecież było utrwalić go, nawet oszklić całą ścianę. A tak... - miała powiedzieć potem Helena Syrkusowa według relacji Toeplitza.
To, kto otrzymał mieszczące się przy ul. Deotymy 48 mieszkanie z Syrenką, odkrył po latach reporter "Polityki". Pani Franciszka Sawicka-Prószyńska zamieszkała tam z mężem, który schorowany powrócił z obozu. Mieszkanie obejmowało kuchnię i pokój z alkową, w której na jednej ze ścian Picasso ulokował swą Syrenkę. Rysunek rzeczywiście był sporych rozmiarów - 1,8 na 1,7 metra.
Jak opowiadała reporterowi "Polityki" właścicielka mieszkania, stało się ono celem nieustających wycieczek. Przyjeżdżali górnicy, wycieczki szkolne, któregoś dnia przyszedł nawet Bierut z asystą.
- W zimie wycieczki wnosiły mi błoto, w lecie kurz i pył ze stale budującego się osiedla... Nie miałam prawa odmalować, odremontować mieszkania, które po pięciu latach miało czarne ściany. Czy ja lubię sztukę Picassa? Nie lubię takich pytań. Mogę tylko powiedzieć, że to, co było na Kole, nie należało do arcydzieł. W końcu z mężem staraliśmy się jak najmniej patrzeć w tamtą stronę. Ale było to trudne, bo Syrenka, bądź co bądź, na całą ścianę. Więc powiesiliśmy kotarę, żeby chociaż w dzień mieć normalny pokój... Bunt we mnie stopniowo narastał. Postanowiłam do kogoś pójść, coś zdziałać - opowiadała Sawicka.
Śmierć Syrenki
Po pięciu latach właścicielka mieszkania przy ul. Deotymy odetchnęła. Krzysztof Teodor Toeplitz cytował treść pisma, które otrzymała:
Zarząd WSM nie stawia przeszkód w odnowieniu lokalu nr 28 przy ul. Deotymy 48 i wyraża zgodę na zamalowanie Syreny wymalowanej na ścianie pokoju przez artystę malarza Pikacco (pisownia oryginalna!). Polecenie telefoniczne tow. Wyrzykowskiego w dniu 12.VIII.1953.
WSM Osiedlowe Warsztaty Naprawcze nr 2 na Kole".
I stało się. - Więc przyszli malarze. Rozstawili swoje drabiny. Jeden zabrał się za ścianę z Picassem. "Rany - powiedział malarz - kto to pani zrobił. Mój szwagier by to namalował". I chlapnął farbą. No i nie było już syrenki Picassa - wspominała po latach Sawicka, a jej słowa cytowała m.in. "Gazeta Wyborcza".
Ale była też druga syrenka
Rysunek w mieszaniu na Kole nie był jedynym, jaki Picasso wykonał w czasie pobytu w Warszawie. Podczas uroczystego obiadu u prezydenta miasta Stanisława Tołwińskiego, na prośbę jego małżonki, artysta naszkicował podobiznę kolejnej syrenki w ich rodzinnym albumie. Postać pół-kobiety, pół-ryby różniła się w szczegółach od tej wolskiej. Poza tym była, rzecz jasna, znacznie mniejsza (21 × 29 cm).
Być może trudno w to uwierzyć, ale tej syrenki też dziś nie ma. Za poszukiwania zabrało się Muzeum Warszawy. Zadanie nie jest łatwe, bo oprócz tego, że księga istniała, nic więcej o niej nie wiadomo. Dlatego kierownictwo Muzeum apeluje do warszawiaków o pomoc...
Poszukiwania syrenki są główną intrygą w polskim filmie "Tarapaty". Bohaterowie wpadają na jej trop w jednej z warszawskich kamienic.