Zawsze pokazuje pan społeczeństwo, w którym wszystko staje się towarem. Krytykuje globalizację, wpływ mediów, kulturę patriarchalną, pęd do kariery i samozniszczenia. Po co sięgać po socjologiczne terminy, dla których lepszym miejscem wydaje się uniwersytecki wykład, a nie w teatr?

Reklama

Właśnie te rzadko dyskutowane w teatrze problemy interesują mnie najbardziej. Nikt już nie zauważa, że samorealizacja stała się najlepszym sposobem na 24-godzinną niewolniczą pracę. Czujemy się wciąż zobowiązani, by szukać nowych wyzwań, lepszej pracy, być mobilni i elastyczni. Też kiedyś marzyłem, aby nie wykonywać nudnego zawodu i być stale w jednym miejscu. Ciekawsze wydawały mi się podróże. Ale pewnego dnia widzisz, że ciągłe bycie w drodze jest również pułapką. Ostatnio w jednym tygodniu pracowałem w Warszawie, Sofii i Berlinie. Takie sytuacje prowokują do zastanowienia się, czy to jeszcze normalne. A może już uległem kolejnej presji społeczeństwa neoliberalnego? Zasadą mojego teatru jest atak na to, co wydaje się normalne w życiu.

Czy pańskie lęki, przedstawiciela społeczeństwa sytego, są już naszymi, polskimi lękami?

Inaczej pracuje mi się w Niemczech, których problemy znam, a inaczej w Warszawie, Tokio czy San Paulo. Tutaj liczę na ludzi, z którymi współpracuję, na to, że powiedzą, która z moich sztuk mogłaby być dla nich najbardziej interesująca. W TR zdecydowano się na "Cappuccetto Rosso", przedstawienie, które przygotowałem w 2003 roku w Berlinie. Niemcy, którzy lepiej znają Polskę, namówili mnie, aby włączyć jeszcze do naszego projektu "Pablo w supermarkecie Plusa". Podczas prób mój tekst należy do wszystkich. Aktorzy mogą go używać, by ostro opisać swoją rzeczywistość. To zespół tworzy dzieło, nie tylko reżyser. Ja ich tylko słucham.

Jak wybrał Pan polskich aktorów do współpracy?

Jestem przeciwko jakiejkolwiek selekcji. W Warszawie potrzebowałem czterech do pięciu aktorów. Szefowie TR Warszawa mają wyobrażenie o tym, co robię i znają swoich aktorów najlepiej, przystałem więc na ich sugestie. Potrzebuję aktorów, którzy powiedzą "tak" mojej pracy. Nie chcę ich przymuszać, by funkcjonowali w ramach konceptu zatytułowanego "Pollesch". Nie jestem tyranem. Są tylko dwie niezmienne w mojej pracy: zainteresowanie dla treści i zainteresowanie dla niereprezentacji, czyli nie grania, ale używania tekstu na scenie. Reszta może się zmieniać w zależności od miejsca, gdzie robię spektakl.

Jak wyglądały próby w Warszawie?

Reklama

Przez długi czas przede wszystkim rozmawialiśmy. Przecież ja nie mam żadnej metody! Nie uczę ich, jak mają grać. Widzę tylko, że są zupełnie inaczej uformowani niż aktorzy niemieccy. Podczas prób myśleliśmy o tym, aby miejsca, które są bardzo mocno związane z niemiecką rzeczywistością, przełożyć na polskie realia. Zrobiliśmy to w kilku miejscach, ale nie jesteśmy pewni, czy to był dobry pomysł. Niemcy na przykład sprzedają dzisiaj w filmach, książkach i wystawach modę na dyskusję o nazistach. Używamy nazizmu jako naszego szlagieru eksportowego. Zastanawialiśmy się więc, co jest polskim szlagierem eksportowym. Natychmiast pojawiła się odpowiedź: Jan Paweł II. Istnieje jednak ryzyko, że takie postawienie problemu skieruje spektakl tylko w stronę kabaretu, będzie krytyką rzeczywistości z lewicowych pozycji. A mi nie chodzi o rozpętanie agitacyjno-propagandowej krytyki społeczeństwa, ale o odważne przyjrzenie się światu.

Czuje się pan odnowicielem teatru politycznego?

Niemcy są przyzwyczajeni zwracać uwagę na powierzchowne sprawy. I jeśli widzą, że w przedstawieniu mówi się o globalizacji, o stosunkach panujących w firmie, natychmiast traktują taki teatr jako polityczny. Tymczasem ja podkreślam, że to tekst jest dla aktorów, a nie aktorzy dla tekstu. I to jest właśnie polityczne! Chcę zburzyć mechanizmy panujące w teatrze, a jednocześnie pokazać ich niejednoznaczność w społeczeństwie. Krytykuję na przykład zwyczaj wyboru najlepszego aktora do roli.

Wierzy pan w absolutną demokrację w teatrze? Żadnych gwiazd, żadnych hierarchii?

Wszyscy tkwią w mechanizmie dopasowywania się i wcielania się. A u mnie nie liczy się, czy aktor jest mężczyzną, czy kobietą, czy jest za stary, czy za młody do roli. Każdy może zagrać każdego. Niezależnie jaki ma dorobek, wygląd, płeć. Dziś nie wystarczy już tylko powiedzieć ze sceny, że samorealizacja jest samozniszczeniem, ale trzeba z tym rozpoznaniem wejść w próby, w życie. Dlatego moja praca nierozerwalnie związana jest z moim życiem. Życie i teatr to nie są dwie różne rzeczy. Ale teatr też nie zastępuje mi życia. Nie wierzę, aby sztuka była ważniejsza niż człowiek. Dlatego nie zgadzam się, by tekst był ważniejszy niż ludzie. Dlatego trzeba znaleźć dla niego bardziej solidarną i demokratyczną formę pracy w teatrze. I na tym polega mój teatr polityczny!