Oparty na faktach dramat wojenny daleki jest od największych osiągnięć Herzoga, ale udowadnia, że niemiecki reżyser wciąż jest w formie. Cały czas potrafi przykuć uwagę widzów, wprowadzić niesamowitą atmosferę podskórnego niepokoju, dać życie najbardziej sztampowym postaciom. Największy problem z "Operacją Świt" leży w tym, że Herzog nie ma tu nic nowego do powiedzenia.
Akcja filmu oparta jest na przeżyciach amerykańskiego pilota niemieckiego pochodzenia Dietera Denglera. Podczas wojny w Wietnamie został on zestrzelony na terenie Laosu i dostał się w ręce zwolenników Vietcongu.
Mimo tortur odmówił podpisania oświadczenia potępiającego Stany Zjednoczone i prowadzoną przez nie wojnę, za co został uwięziony w małym obozie w głębi laotańskiej dżungli. Zdesperowany zorganizował ucieczkę, wciągając w swoje plany współwięźniów, w tym dwóch Amerykanów: Duane’a Martina i Eugene’a DeBruina. Po 23 dniach wędrówki został uratowany przez amerykańskich żołnierzy patrolujących terytorium Laosu.
Pisząc o szczęśliwym zakończeniu, nie zdradzam tu nic szczególnego. Postać Denglera jest bowiem dobrze znana, zwłaszcza wielbicielom kina Wernera Herzoga. Niemiecki reżyser poświęcił wcześniej żołnierzowi jeden ze swoich dokumentów – nagrodzoną na festiwalach w Amsterdamie i San Francisco "Ucieczkę z Laosu" ("Little Dieter Needs to Fly", 1997). Podczas pracy nad tym filmem Herzog zaprzyjaźnił się z Denglerem, a po jego śmierci w 2001 r. postanowił poświęcić mu pełnometrażową fabułę.
Źródłem napięcia w filmie Herzoga nie jest więc oczekiwanie na to, czy Denglerowi uda się przeżyć. Wraca tu bowiem temat, który w filmach twórcy "Stroszka" pojawiał się wielokrotnie: nieustanne zmagania człowieka z naturą, walka z samotnością i powolnym osuwaniem się w szaleństwo.
Pod tym względem "Operacja Świt" jest echem najwybitniejszych dzieł Herzoga, w tym "Aguirre, gniewu bożego" (1972). Jednak w przeciwieństwie do legendarnego konkwistadora Dieter Dengler wygrywa swoją walkę, bo jego celem jest życie i przetrwanie, a nie mityczne, nieosiągalne Eldorado.
Dengler to przy tym jedna z najbardziej pozytywnych postaci w filmach Herzoga, wręcz zaskakujący na tle innych - szalonych, ułomnych, zniszczonych przez życie - bohaterów z bogatego dorobku Niemca. I choć Christian Bale zagrał go znakomicie, w porównaniu z postaciami pokroju Fitzcarraldo, Cobra Verde czy właśnie Aguirre (znamienne, że wszystkich grał Klaus Kinski) wydaje się sztuczny, na siłę doklejony z innego filmu.
Jakby dla bohatera z nadzieją patrzącego na życie, pełnego wewnętrznej siły i - chwilami paradoksalnego - optymizmu nie było pośród herzogowskich charakterów miejsca. Już lepiej w tym ponurym, mrocznym świecie odnajdują się towarzysze niedoli Denglera: wątpiący Martin i obłąkany DeBruin. Grający ich aktorzy Jeremy Davies i Steve Zahn nie ustępują zresztą Bale’owi.
Zwłaszcza Zahn znany do tej pory z głupawych filmów w rodzaju "Sexipistols" czy "Sahara" udowadnia, że ma spory talent. Aktorstwo obok znakomitych zdjęć współpracującego od lat z Herzogiem Petera Zeitlingera to największa zaleta "Operacji Świt".
Bardzo dobry efekt psuje niestety całkowicie odstający od całości wręcz radosny finał, być może wymuszony przez amerykańskich współproducentów filmu (jednym z nich jest gwiazdor ligi NBA Elton Brand). Ale amerykański optymizm przeniesiony na grunt kina Herzoga wygląda groteskowo. Zamiast ulgi budzi tylko pusty śmiech.