Tego rodzaju historie wydarzają się niepostrzeżenie – trudno nawet uchwycić moment, w którym ludzie dostają fioła na punkcie jakiejś książki. J.K. Rowling wymyśliła postać Harry’ego Pottera, czekając w 1990 roku na spóźniony pociąg. Dopiero siedem lat później najpopularniejszy bohater literacki naszych czasów ujrzał światło dzienne – zresztą w bardzo skromnym nakładzie. W ciągu tych siedmiu długich lat autorka zdążyła wyjść za mąż, urodzić dziecko, rozwieść się, wielokrotnie się przeprowadzić, popaść w depresję, przeżyć traumatyczną śmierć matki. Prawdopodobnie nie przyszło jej do głowy, że w ciągu następnej dekady zostanie multimilionerką, pisarskim guru i gwiazdą popkultury.

Reklama

W przypadku trylogii „Millenium” Stiega Larssona mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Powieści kryminalne jego pióra dokonały niespodziewanej inwazji na listy bestsellerów w całej Europie. Sprzedano dobrze ponad 10 milionów egzemplarzy tych książek, zaś dwa miesiące temu miała miejsce premiera filmu nakręconego według pierwszej części cyklu, wydanych także w Polsce, świetnych „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet”.

„Jedzcie gówno, miliardy much nie mogą się mylić” – mówi tyleż znany, co dość niesmaczny slogan. Masowy sukces literacki źle się kojarzy. Przywołuje na myśl pretensjonalny chłam schlebiający marnym gustom, w rodzaju tanich życiowych mądrości Paula Coelho, grafomańskich wypocin Erica-Emmanuela Schmitta czy równie żałosnego emo-romantyzmu „Zmierzchu” Stephenie Meyer. Tymczasem, rzadko bo rzadko, ale bywa jednak inaczej. Seria powieści o Harrym Potterze to jednak bardzo przyzwoite, sprawnie napisane czytadła dla młodzieży. Cykl „Millenium” natomiast niewątpliwie wyznacza nowe ścieżki literaturze kryminalnej. Oczywiście, mam świadomość, że od pewnego momentu karierą bestsellerów zaczynają rządzić prawa wielkich liczb i przestaje to mieć cokolwiek wspólnego z ich domniemaną albo faktyczną jakością – niemniej warto przyjrzeć się bliżej fenomenowi książek, które są jednocześnie dobre i rozchwytywane; ich powodzenie zdaje się wskazywać na rozległe obszary niezaspokojonych społecznych i kulturowych potrzeb, które nie sprowadzają się do wyświechtanego banału.

Ze Stiegiem Larssonem (1954 – 2004) sprawa jest jeszcze bardziej złożona – mamy bowiem do czynienia z sukcesem pośmiertnym. Ów lewicowy dziennikarz, redaktor czasopisma „Expo” wydawanego przy fundacji zajmującej się monitorowaniem skrajnej prawicy, przejawów rasizmu i nietolerancji, a przy okazji zdolny grafik prasowy i fan science fiction, był – owszem – postacią znaną w Szwecji, ale nikt nie kojarzył go z literaturą. Tymczasem Larsson na przełomie 2003 i 2004 roku dostarczył do wydawnictwa Norstedts serię trzech obszernych maszynopisów, w zasadzie gotowych do druku. A w kilkanaście miesięcy później zmarł na rozległy atak serca. Już to wystarczyłoby do zbudowania legendy – nawet gdyby książki, które pisał wieczorami po pracy, okazały się przeciętne. Ale było inaczej: „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, „Dziewczyna, która igrała z ogniem” i niewydane jeszcze po polsku „Lufslottet som sprängdes” miały siłę przykuwającą do krzesła na długie godziny nawet wyrobionego i wybrednego czytelnika. Sam autor, wprawdzie amator w dziedzinie prozy kryminalnej, ale przecież doświadczony publicysta i redaktor, doskonale wiedział, jaki efekt chce osiągnąć.

„Chciałem postąpić zdecydowanie wbrew potocznym oczekiwaniom wobec takiej literatury” – pisał w opublikowanych niedawno w internecie e-mailach do swoich wydawców. Larsson rzeczywiście wywrócił niektóre schematy czarnego kryminału do góry nogami. Nie pozbawił przy tym swoich książek koniecznego suspensu. Umiejętnie wymieszał różne konwencje literatury popularnej – klasyczną powieść detektywistyczną, thriller, kryminał policyjny, a w ten zestaw włączył także elementy cyberpunku, dramatu psychologicznego czy intrygi politycznej. Jednak najlepiej poradził sobie z kwestią konstrukcji postaci: „Próbowałem stworzyć osoby, które będą jak najdalsze od klasycznych wzorców bohaterów powieści kryminalnych. To dlatego Michael Blomkvist nie zrzędzi, nie ma stanów lękowych ani problemów z alkoholem, nie słucha opery (złośliwa aluzja do postaci Kurta Wallandera, stworzonej przez Henninga Mankella – red.) i nie poświęca się dziwacznemu hobby, dajmy na to, modelarstwu lotniczemu. Podobnie, dokonałem zamiany tradycyjnych ról płciowych między postaciami – Blomkvist często postępuje jak kobieta, zaś Lisbeth Salander bywa bardzo męska w swoich wyborach”. A w innym miejscu wspomina: „Moim punktem wyjścia stało się pytanie o to, jaka byłaby Pippi Pończoszanka, gdyby dorosła. Czy zyskałaby miano socjopatki tylko dlatego, że patrzy na świat społeczny z nieco innej perspektywy? A może nie miałaby żadnych umiejętności koniecznych do codziennego życia?”.

Rzeczywiście, czytelnikowi przyzwyczajonemu do konwencjonalnych rozwiązań pomysły Larssona mogą wydać się mocno ekscentryczne: Lisbeth Salander, główna postać kobieca cyklu – dzika, seksualnie nieokreślona, brutalna, mściwa, skrajnie nieprzystosowana – stanowi wręcz uosobienie koszmarnych snów przeciętnego konserwatysty. Jest bowiem absolutnym przeciwieństwem modelowej grzecznej dziewczyny z sąsiedztwa. Podobnie rzecz wygląda ze sposobem, w jaki Larsson portretuje mężczyzn: przeważnie z godną podziwu nienawiścią. Faceci w trylogii „Millenium” (z nielicznymi wyjątkami) to szowinistyczne bydlęta, zafascynowane władzą i przemocą. Ciekawe, że takie radykalne ujęcie sprawy nie przeszkadza w odbiorze tej literatury. Prawdopodobnie docieramy tu do kwestii kluczowej dla zrozumienia całej „larssonomanii” – otóż szwedzki pisarz stworzył świetną literaturę popularną dla pokolenia europejskich 30-latków, którzy socjopatię i alienację wypisali na swoich sztandarach, podobnie jak lewicową społeczną wrażliwość. Lisbeth Salander często porównuje się do Lary Croft, bohaterki słynnej gry komputerowej, ale w mojej opinii pełni w tym układzie rolę Neo z „Matriksa”, tyle że wydaje się od niego o niebo ciekawsza, a przy tym do bólu realna. Rzuca wyzwanie systemowi, ale nie szuka okazji do poświęcenia się – może właśnie dlatego, że jest rzeczywistą ofiarą, nie zaś fantazmatem.

Larssonowi udało się wypełnić tę niszę treścią daleką od zbanalizowanego propagandowego przekazu właściwego politycznym manifestom, odległą też od rytualnego narzekania na technokrację, konsumpcję i korporacyjną pustkę – „Millenium” ma wydźwięk wręcz odwrotny: utwierdza nas w przekonaniu, że współczesny świat gubi się we własnej złożoności. I przez to jest równie groźny, co interesujący.

Sprawdź powieści Stiega Larssona na LITERIA.pl >