Brylowała w kawiarniach i salonach, była zapraszana, adorowana, portretowana i opisywana przez gigantów, przy wymienianiu których połowie recenzentów zadrży pióro.

No bo jak spokojnie czytać relacje z pierwszej ręki o legendarnych "rozhulantynach" Witkacego, zakończonych kompromitacją rozbuchanego ego (i libido) zakopiańskiego wizjonera.

Reklama

Nie on jeden nie mógł się oprzeć urokowi autorki. Młodziutką literatkę podrywali nawet Romain Rolland oraz jego rodak Jules Romains. Jak wiadomo, obaj dostali kosza, bo Krzywicką ustrzelił Boy-Żeleński. Wspomnienia dotyczące autora "Słówek" są pisane innym atramentem. W tych fragmentach Krzywicka potrafi w anegdocie zawrzeć prawdę o postaci. Jedna dykteryjka jest cudownej urody, arcyzabawna, a zarazem adekwatna. Otóż kiedy Boyowi proponowano zwiedzanie, chadzający własnymi drogami pisarz wymigiwał się dowcipem: Do muzeum wszedł Rosjanin. Zobaczywszy mnóstwo obrazów, zrezygnowany powiedział: "Wsiego nie pie...osz", i wyszedł.

Ale nie tylko z facecji składa się ta książka. Krzywicka przemyca obraz ówczesnego życia intelektualnego w stołecznych salonach, środowiska Skamandra, bywalców Ziemiańskiej i Pikadora. Ma przy tym dar błyskotliwej obserwacji.

Weźmy relację z paryskiego koncertu Brassensa. Charakteryzuje go jako niechluja, który "ogromnym czerwonym jęzorem oblizuje co chwila zeschnięte wargi albo trzyma go z lekka wysunięty, psią modą, pomiędzy modą".

Ten niepochlebny opis nie przesłania Krzywickiej wartości poezji francuskiego barda. Nieco inaczej niż pół wieku temu, kiedy powstały, brzmią rozdziały poświęcone działaczom lewicowym. Ale pean na cześć Wery Kostrzewy to w porównaniu z serwilistycznymi tekstami, które wtedy popełniali inni polscy literaci, nic strasznego. Znak czasu, który nie umniejsza wartości tej interesującej memuarystyki.

„Wielcy i niewielcy”, Irena Krzywicka, wyd. Nisza