Kosmici odwiedzający Ziemię nie mają łatwego życia, nawet gdy już uda im się (co mogliśmy obejrzeć w „Facetach w czerni”) z trudem przystosować do głęboko nienormalnych warunków panujących na tej prowincjonalnej planecie. Ci, którzy nie posiedli sztuki mimikry, często marnie kończą – jak choćby wspominany w „Śniadaniu mistrzów” Kurta Vonneguta zatłuczony przez tubylców kijem golfowym kosmita imieniem Zog, który „przybywa na Ziemię latającym talerzem, by powiedzieć, jak zapobiegać wojnom i leczyć raka. Przywozi te wiadomości z planety Margo, której mieszkańcy porozumiewają się za pomocą pierdnięć i stepowania”.

Reklama

Wielkiej urody minipowieść Eduarda Mendozy opiera się na podobnym pomyśle – oto na przedmieściach Barcelony ląduje statek obcych. Obcych jest dwóch. Jeden z nich, Gurb, idzie na zwiad i znika jak kamień w wodzie. Drugi, mocno zniecierpliwiony, musi po pewnym czasie ruszyć na poszukiwania towarzysza. Problem w tym jednak, że ów kosmita nie ma zielonego pojęcia o cywilizacji homo sapiens, a szczególnie o jej ekstremalnej barcelońskiej wersji.

Żeby odnaleźć Gurba, musi metodą prób i błędów przeniknąć do wnętrza tego świata... Mendoza wielokrotnie udowodnił, zwłaszcza trylogią o damskim fryzjerze, że ma wybitne poczucie humoru – tyleż anarchizujące, co politycznie niepoprawne. „Brak wiadomości od Gurba” to również rzecz prześmieszna, będąca oczywiście raczej satyrą na absurdy wielkomiejskiego życia niż próbą opowiedzenia historii z gatunku SF. Droga do człowieczeństwa prowadzi tu bowiem głównie przez koszmarne pijaństwo i obżarstwo, chaotyczne wydawanie pieniędzy oraz żałosny podryw.

Nie bez powodu przywołałem wcześniej osobę Kurta Vonneguta – hiszpański pisarz idzie tu jego śladem, kpiąc bez ograniczeń, a całość zamykając w lapidarnej, prostej formie literackiej. Powiastka Mendozy ma szansę stać się obiektem kultu choćby ze względu na kapitalne obserwacje obyczajowe. Gdyby dobrze się rozejrzeć, z pewnością znaleźlibyśmy wokół nas co najmniej kilku zakamuflowanych kosmitów.