Ostatnio jak grzyby po deszczu pojawiają się międzynarodowe nagrody literackie, nieograniczone do jednego języka: IMPAC, międzynarodowy Booker. Wśród nich Nagroda Angelusa. Skąd to zjawisko?
Z jednej strony wynikać to może z presji międzynarodowego rynku wydawniczego, globalnej komercjalizacji, ale z drugiej, z chęci rozpatrywania pojedynczych literatur w szerszym kontekście, aby przydać im znaczenia. Dzieło artystyczne rozpatrywane w wąskim zakresie jednej kultury skazane jest na izolację. Zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. małe literatury. Wszak zazwyczaj daje się kredyt zaufania książkom pisarzy "wielkich" języków, a odrzuca a priori literaturę przybywającą nie wiadomo skąd.
Czy ma sens dokonywanie takich podziałów terytorialnych w literaturze?
Angelus ma za zadanie promować prozę żyjących autorów, pochodzących z 21 krajów, w tym także z Polski. Wszystkie kraje, z których mogą pochodzić nominowani do nagrody prozaicy, były po II wojnie w orbicie sowieckiej ideologii, poza Austrią, której obecność tu może zaskakiwać. Łatwo ją jednak wytłumaczyć symbolicznie ideą Austrii szczęśliwej, a więc ukłonem w stronę Kundery, a pewnie także kulturową mieszanką obecnego państwa nad Dunajem. Polityczną granicą tego literackiego terytorium na zachodzie są Niemcy, które wchłonęły po zburzeniu muru berlińskiego NRD wraz z jego literaturą, teraz nabierającą żywych rumieńców, w tym również łużycką (już niestety zanikającą), a na wschodzie Rosja, której kultura dość łatwo otrząsnęła się z radzieckiego dziedzictwa. Jest to więc podział historyczno-polityczny. Nota bene kraje o których tu mówimy, stanowią zdecydowaną większość naszego kontynentu. Poza nią pozostaje tylko 15 państw.
A jakie jest miejsce literatury polskiej na mapie Europy Środkowej?
Jest i typowa, i nieco odrębna. Typowość polega na podobnej reakcji wobec przeszłości realnego socjalizmu. Najpierw odrzucenie, oczyszczenie, protest pokoleniowy, wprowadzenie żywego języka i poszukiwanie nieskalanej prawdy - a potem grzebanie w pamięci, odnajdywanie korzeni, dyskurs autobiograficzny. Tak było w latach 90. W ostatnich sześciu latach można mówić o stabilizacji literatury, która zamieniła poprzedni chaos okresu przejściowego na wartości średniej literatury, stanowiącej mocne jądro każdej dobrze rozwijającej się kultury. Mam na myśli nową postawę pisarzy wobec wyzwań rynku wydawniczego, różnorodność propozycji i wygaszenie sporów generacyjnych. Czy jest jakaś odrębność? Jeśli jest, to wynika ze specyfiki kulturowo-cywilizacyjnej: roli katolicyzmu (np. Huelle), odwołań historycznych (np. Rylski) czy groteskowego skrzywienia (np. Pilch).
Czy pan widzi siebie jako twórcę środkowoeuropejskiego?
Nigdy mnie nikt o to nie zapytał. Raczej zawsze myślałem o sobie w kategoriach uniwersalnych. Jednak to, co piszę, jest jakąś częścią środkowoeuropejskiej przestrzeni zwłaszcza pod względem etyczno-egzystencjalnym. W tym sensie odczuwam duchową bliskość zwłaszcza ze swoimi rówieśnikami z innych krajów z tego regionu. Ale może to raczej zgodność pokoleniowa, która pozwala mi dobrze rozumieć Ostiego, Jancara, Albahariego, Pietrassa czy Ugresić?
Najczęściej było chyba tak, że te literatury, a przynajmniej polska, pod względem estetycznym i filozoficznym, wlokły się w ogonie za Zachodem, z opóźnieniem przyswajały jego zdobycze... Czy tak jest nadal?
Kiedyś tak rzeczywiście było i dlatego te literatury wpadały w kompleks prowincjusza i musiały stale podkreślać, że nie są na straconej pozycji. Teraz na szczęście sytuacja się wyklarowała. Po pierwsze dlatego, że europejska wspólnota polityczno-kulturowa zmusza do wymiany myśli. Po drugie, swobodne przemieszczanie się artystów stworzyło naturalny rodzaj prowadzenia dyskusji. Po trzecie, wielu pisarzy działa na Zachodzie (mam na myśli nie tylko starą emigrację, ale tę nową, zwłaszcza jugosłowiańską po 1991 roku). A po czwarte, w literaturze krajowej zainteresowanie tym, co dzieje się na Zachodzie, nie ma już żadnego posmaku rewelacji czy owocu zakazanego. W dodatku Zachód już dawno nie proponuje niczego wartościowego pod względem filozoficznym czy estetycznym. Tak naprawdę to, co waży w literaturze, rodzi się także w naszej części Europy, a nie tylko w Wielkiej Brytanii, Włoszech, a na pewno nie we Francji.
Naprawdę? W okresie komunizmu nasz rejon zrodził pisarzy, którzy byli ciekawi jako świadkowie czegoś, czego Zachód nie znał. Pisarze zachodni, tacy jak Philip Roth przyznają się, że właśnie ze środkowoeuropejskiej literatury, np. od Milana Kundery, wzięli zainteresowanie polityką i historią. Ale co teraz mamy do zaoferowania światu?
Boom literatury jugosłowiańskiej zaczął się w latach 60., zaraz po Nagrodzie Nobla dla Andricia. Andrić pociągnął za sobą zainteresowanie także innymi pisarzami z tego regionu, zwłaszcza serbskimi. To wtedy swoją europejską i w ogóle międzynarodową karierę zaczęli Miodrag Bulatović, Borislav Pekić, Danilo Kiscaron;, a z poetów Vasko Popa. Dopiero wtedy te małe literatury otarły się o wielki świat. Nobel zresztą zawsze jest lokomotywą dla tych mniejszych, bądź nieznanych i egzotycznych literatur. Tak się stało np. z Seifertem, Jelinek, Kerteacute;szem czy Pamukiem. Czy coś oryginalnego rodzi się teraz w tych literaturach? Przecież po 1990 roku dokonała się zasadnicza przemiana, rewolucja duchowa w tej Europie, Europie zniewolonych języków. Chyba nastał czas, by śmielej otworzyć się na te literatury, zobaczyć w nich zarówno samodzielną wizję historyczną, opartą na własnych doświadczeniach (rozpad Jugosławii, ZSRR, zjednoczenie Niemiec), syndromie wychodźstwa (np. Herta Muuml;ller, Zsuzsa Bank, Bora Ćosić, Mirko Kovač, David Albahari), jak i oryginalne talenty pisarskie.
Jaka jest teraz sytuacja literatury w krajach byłej Jugosławii?
Po wojnie 1991 roku wszystko zmieniło się radykalnie. Po rozpadzie socjalistycznej Jugosławii w miejsce w miarę stabilnej struktury ideologicznej weszły skonfliktowane narodowe programy polityczne, a z nimi literackie. Literatura pełniła funkcję służebną, broniła narodowej odrębności, głosiła ideologię szowinistycznej wyłączności. Tak było w Serbii, Chorwacji, Bośni i Macedonii, w mniejszym stopniu w Słowenii, która dość szybko odcięła się od sporu postjugosłowiańskiego. To zaczęło się zmieniać w drugiej połowie lat 90., kiedy do głosu doszło młode pokolenie, albo odcinające się od syndromu wojennego, albo zgłaszające brak zainteresowania panującym światem ideologii. Co najważniejsze, powstały dwa nowe porządki literackie: literatura bośniackich muzułmanów, którzy w Jugosławii nie posiadali własnej, oficjalnie zaakceptowanej, kulturowej tożsamości, oraz Czarnogóra, która odgradza się od wpływu serbskiej literatury. W Bośni najwyżej cenię pisarzy z pokolenia obecnych trzydziestolatków i czterdziestolatków, dla których wprawdzie oblężenie Sarajewa w połowie lat 90. było traumatycznym przeżyciem generacyjnym, ale umieli wznieść się ponad zwykłą martyrologię. Wśród najzdolniejszych pisarzy czarnogórskich znajdują się młodzi prozaicy, dla których ideologiczne zrywy są kompletnie niezrozumiałe, dlatego wolą opisywać zwykłą rzeczywistość. A ta niewiele różni się od tej wielkomiejskiej na zachodzie Europy (bohema artystyczna, muzyka młodzieżowa, narkotyki).
Ile z literatury byłej Jugosławii dociera do Polski?
Ciągle wznawia się dawno zmarłego Danila Kia, którego jednak traktuje się jako pisarza światowego, a nie serbskiego, niezwykle popularną pisarką w Polsce jest Chorwatka Dubravka Ugreić, ceniony jest u nas słoweński prozaik i eseista Drago Jančar. Trudno jednak mówić o jakimś boomie tej literatury, tak jak to było w latach 60. i 70. za czasów Andricia czy Bulatovicia.
A na ile znani są tam polscy pisarze?
W wielu tych krajach, a może nawet wszystkich, polska literatura naprawdę jest bardzo dobrze znana i ceniona. Mam na myśli zwłaszcza kraje byłej Jugosławii, Węgry czy Bułgarię. Świadczą o tym liczne przekłady, recepcja największych polskich pisarzy, od noblistów poczynając, po Mrożka, Kapuścińskiego, Różewicza, a także młodszych, którzy dobrze się znaleźli na tamtejszym rynku wydawniczym, jak Tokarczuk czy Stasiuk. Ten trend istnieje zresztą od dawna, od 1956 roku i dla wielu intelektualistów z tamtej strefy kulturowej (aż po Rosję) polska literatura była świadectwem wolności artystycznej w bloku sowieckim i często traktowana jako okienko, poprzez które prześwituje Zachód.
Czy te kraje interesują się sobą nawzajem, czy raczej wszystkie patrzą się głównie na Zachód?
W krajach, które wyłoniły się z Jugosławii, istnieje jakaś zapora trudna do przejścia. Raczej unika się zaglądania do sąsiednich literatur czy to z powodu świadomego bojkotu, czy też braku zainteresowania i rzecz jasna obawy, by nie być oskarżonym o jugonostalgię. Pojawiają się jednak i wspólne inicjatywy, jak np. sarajewskie czasopismo Sarajevske sveske, redagowane przez pisarzy z całej byłej Jugosławii czy niezwykle ekspansywny ruch feministyczny, przekraczający granice państwowe. Wielką rolę w czasach transformacji w rozbijaniu literackich stereotypów i miażdżeniu ideologicznego myślenia odegrał zachodni postmodernizm, inaczej niż w Polsce. Widać to na wielu przykładach, od prozy ukraińskiej i rosyjskiej po słowacką, czeską i postjugosłowiańską. Najlepsze jednak rezultaty odnoszą ci pisarze, którym udaje się połączyć nową konwencję z doświadczaniem czasu kryzysu i przełomu, jak najciekawszemu prozaikowi z Chorwacji Pavliiciowi (u nas znanemu, niestety, tylko z jednej, niezbyt charakterystycznej powieści), wspomnianemu już serbskiemu emigrantowi Albahariemu, czy laureatowi Angelusa Andruchowyczowi.
Julian Kornhauser, jeden z wybitniejszych polskich poetów i krytyków literackich, jest jurorem drugiej edycji Nagrody Angelusa, której organizatorami są miasto Wrocław i "Dziennik Polska, Europa, Świat"
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama