"W tym zbiorze tematem są Żydzi - ci, których autor osobiście znał, z którymi łączyła go długoletnia przyjaźń albo bodaj jedna chwila wydobyta z samego dna własnych lub cudzych wspomnień. Wszyscy oni przebywają od dawna w Krainie Cieni, do której wstęp ma już tylko literatura" - napisała Wisława Szymborska, autorka wyboru.

Reklama

Ale "Cienie" to coś więcej niż galeria nieobecnych. Utwory Filipowicza "wydobywają z samego dna" polski trudny stosunek do Żydów, poplątany jak kreska Marii Jaremy, której rysunki ilustrują zbiór. Złożyły się na niego krótkie prozy z ośmiu różnych tomów, najstarsza powstała tuż po wojnie, najnowsza w latach 80. Czyta się je jednym tchem, jakby tak właśnie zostały napisane, na dodatek ostatnia nawiązuje płynnie do pierwszej, tworząc swego rodzaju moralne rondo.

"Krajobraz, który przeżył śmierć" dedykowany Jonaszowi S. (Sternowi?) zaczyna się przejmującą historią ocalałego. Krok po kroku towarzyszymy człowiekowi, który wygrzebuje się nocą spod stosu trupów i ucieka nagi z rowu egzekucyjnego. Jest jak zwierzę, śmiertelnie wystraszone, lecz wolne. Pojawia się ulga, gdzieś po drodze przychodzi nawet pomoc, cóż, że ukradkowa i niechętna. Losy żony bohatera biegną za to odwrotnym torem, bo choć przebywa poza gettem i jest otoczona przyjaciółmi, pętla wokół niej zaciska się coraz ciaśniej. Kolejne schronienia okazują się niepewne, dokumenty przychodzą za późno. Przyjaciele pozostają z nieczystym sumieniem, z poczuciem, że mogli i powinni byli zrobić więcej, chociaż nikt wyraźnie nie wyznaczył granic takiej powinności. Wiadomo, ogromne ryzyko. Motyw winy powraca w ostatnim opowiadaniu: ukrywająca się wśród katolików żydowska dziewczyna naiwnie zakłada opaskę, demaskując siebie i gospodarzy. Musi odejść i choć udaje się jej przeżyć, skaza pozostaje.

Kornel Filipowicz pisał o takich skazach z subtelnością. Dotykał kwestii o najwyższym natężeniu moralnym, pokazując ludzki strach i słabość, a z drugiej strony wstydliwe gesty solidarności. Nie roztrząsał racji ani motywacji, kapitalnie operował za to zmianą perspektywy widzenia, sytuacyjnym opisem - jak w opowiadaniu "Nie wie lewica...", które dzieje się pewnego zimowego wieczora podczas okupacji. Kiedy narrator dociera przez śniegi do gościnnego domu, je kolację, prowadzi ostrożne rozmowy i ogrzewa przy piecu, czytelnik odpoczywa wraz z nim. Dopiero w finale wychodzi na jaw, że na polu marznie żydowska rodzina - można uwiązać psy i zanieść tam trochę chleba, ale zaprosić do środka już nie można. Narrator to dobrze rozumie, a my rozumiemy narratora.

Reklama

Dlatego lektura "Cieni" pozostawia niepokój, dobiera się do sumień. My, żyjący na początku XXI wieku, jesteśmy przecież niewinni, nas to już nie dotyczy. Ale czy rzeczywiście? Jak postąpilibyśmy wtedy? Co o tym myślimy dzisiaj?

Ale Filipowicz to nie tylko kronikarz Zagłady, ale też genialny analityk polskiego antysemityzmu. Rozmyślania jego bohatera Omulskiego, opętanego obcością swojego nowego współlokatora (dylemat: "wygląda – nie wygląda?"), byłyby komiczne, gdyby nie to, że do dziś mnóstwo osób ulega podobnym namiętnościom. Jaka myśl uspokaja wreszcie Omulskiego: wszyscy ludzie, którzy podobni są do Żydów, choć nimi nie są, w istocie nimi są. Skądś to znamy, prawda? W końcu, jak tłumaczy sobie bohater, najcenniejszą rzeczą, jaką posiadamy, są nasze przekonania.

Proza Kornela Filipowicza jest ważna między innymi dlatego, że powstawała przeciwko takim przekonaniom. Jakby pisarz delikatnie łapał za ramię tych wszystkich, którzy wyrobili już sobie poglądy i szeptał: "Zapomnijcie na chwilę o waszych słusznych racjach i posłuchajcie takiej oto historii...". Opowiadał te historie precyzyjnie, czasem ocierając się o granice pozornej naiwności, a przecież udawało mu się uniknąć emocjonalnego szantażu. Po prostu rzucał światło tam, gdzie czasem wolelibyśmy nie patrzeć.

"Cienie"
Kornel Filipowicz, Wydawnictwo Literackie 2007