Jest pamiętny rok 1900, który przewartościował lęki końca wieku. Gustaw Mahler (nie ma nic wspólnego z kompozytorem, sporo natomiast z pomysłem Michaela Connelly’ego, który detektywa nazwał Hieronimus Bosch, nie łącząc postaci z malarzem) - inspektor C.K. policji zostaje zaangażowany do zbadania sprawy dziwnego samobójstwa Judyty Badeni. Owa warszawska studentka spacerując wczesnym świtem w towarzystwie inżyniera Kęsickiego, admiratora dzieła Eiffla i modnego poety Stanisława Enke, strzałem w skroń pozbawiła się życia. Trop prowadzący przez domy rozpusty dla krakowskiej bohemy ujawnia skomplikowane działania rosyjskich szpiegów w Galicji.
Karty powieści zaludniają prawdziwe postaci z epoki. Znajdziemy tu i Zapolską, i Josepha Conrada, i Żeleńskiego, a nawet von Sacher-Masocha. Maćkowski przytacza gęsto prawdziwe i sfabrykowane teksty z epoki. Ma przy tym wyraźne ambicje, by demaskować modernistyczną mitologię. A to wspomina, że moda na góralszczyznę nie była tak powszechna, jak sugerowałaby szkolna lektura wierszy Kasprowicza albo twierdzi, że romantyczni poeci z Mickiewiczem na czele byli agentami Ochrany. Łapie zresztą każdy trop, który uda mu się znaleźć, tak jakby na niespełna 300 stronach powieści chciał zawrzeć wiedzę gromadzoną przez całe życie. Czyni tym samym z książki gęstą, nieczytelną plątaninę wątków i pomysłów. Czytając "Raport Badeni", ma się wrażenie, że szkoda naukowego zacięcia autora na pisanie prozy.
Jak przyznaje Maćkowski, "Raport Badeni" powstał pod wpływem jego pracy magisterskiej o Stanisławie Przybyszewskim. To widać. Modernistyczne dyrdymały nie tylko nie pomagają wczuć się w klimat książki, ale wręcz przeszkadzają czytelnikowi wyłuskać z niej kryminalną intrygę. Zaś stylizacja językowa, która w dobrze skrojonej powieści retro miewa urok patynki na sprzętach po babci, jest niemiłosiernie nadużywana. Przykład? Zdanie: "dostrzegł Mahlera zmaltretowanego ciężarem egzystencji" (sic!), jest niestety jednym z kilkudziesięciu podobnych w "Raporcie Badeni".
Autor, zdaje się, nie zadał sobie fundamentalnego w przypadku literatury popularnej pytania: dla kogo piszę? Jeśli dla szerokiej publiczności, powinien wiedzieć, że nie wyłapie ona nawet połowy jego "wyszukanych" aluzji. Jeśli zaś dla absolwentów polonistyki i naukowców - mógł się spodziewać, że owo grono będzie rozczarowane powierzchownością encyklopedycznych wypisów z Młodej Polski.
"Raport Badeni" pokazuje, że popularność powieści Marka Krajewskiego o Eberharcie Mocku to miecz obosieczny. Z jednej strony wzbudziła zainteresowanie czytelników polskim kryminałem. Z drugiej - wrocławski autor znalazł rzesze nie zawsze godnych naśladowców. A co najgorsze, wydawcy zachęceni sukcesem Krajewskiego gotowi są na pęczki wydawać jego klony. W przypadku nieszczęsnego "Raportu Badeni" już zapowiedziano kontynuację...
"Raport Badeni"
Krzysztof Maćkowski, Znak 2007