To nie pierwszy pokłon złożony Billie Holiday w historii muzyki rozrywkowej. Przed elektronikami pokłon składali jej m.in. Regina Spektor, Wayne Shorter, a nawet grupa U2, która zadedykowała jazzowej diwie swój przebój "Angels of Harlem". Pierwszą damą jazzu okrzyknęły ją pokolenia, które jej wokalną sztuką zafascynowały się już po jej śmierci w 1959 r. Za życia była po prostu "Lady Day", jak nazywał ją jeden z największych oryginałów świata jazzu, prekursor nowoczesnej synkopy Lester Young.

Życie i kariera Billie Holiday nie trwała długo. Eleanor Fagan, bo takie nazwisko figuruje w metryce wokalistki (na grobie - Billie Holiday i Lady Day), żyła 44 lata, z czego jeśli za datę debiutu przyjąć 1933 r. i pierwsze nagranie słynnego wówczas szlagieru "Trav’llin All Alone" z Bennym Goodmanem, na profesjonalnej scenie działała niewiele ponad ćwierć wieku. W tym czasie jednak zaznała i życia w pełnym smaku, i sławy w pełnym blasku. Jako pierwsza czarnoskóra wokalistka została zatrudniona przez "białą" orkiestrę Artie’go Shawa, w gronie jej stałych współpracowników byli najwspanialsi jazzmani tamtych czasów z orkiestrą Counta Basiego na czele. I choć występowała w najświetniejszych salach koncertowych od Philharmonic Auditorium po Carnegie Hall, to nigdy nie stroniła od koncertów w małych nocnych klubach jazzowych. Wszak w jednym z takich miejsc - Log Cabin Club - odkryto jej wokalny talent.

Historia Billie Holiday, co z dzisiejszej perspektywy nic a nic nie zaskakuje, to także historia niezliczonych flirtów, podejrzeń o skłonności lesbijskie, narkotykowych i alkoholowych ciągów, konfliktów z prawem, aresztowań oraz walki z rasową dyskryminacją. Żadna inna śpiewaczka, nie wyączając legendarnej bluesowej diwy Bessie Smith, nie wiodła tej walki w tak twardy i zacięty sposób jak "Lady Day". I rzecz nie tylko w tym, że zasłynęła jako niezrównana wykonawczyni pieśni Abela Meeropola "Strange Fruit" będącej wstrząsającym protestem przeciw powszechnym w ówczesnej Ameryce praktykom linczu. Sama Billie uważała, że przechodząc przez całe to piekło, tworzy precedens, a jeśli powiedzie się jednemu murzyńskiemu artyście, to poszczęści się już potem i innym. Jej jednak nie poszczęściło się do końca. Pod koniec maja 1958 r. przewieziono ją do jednego z nowojorskich szpitali. Powodem były dolegliwości serca i marskość wątroby. Ciągle jednak była ścigana przez policję pod zarzutem posiadania narkotyków. W rezultacie nałożono na nią areszt w szpitalu. Zawisła nad nią groźba kolejnego pobytu w więzieniu. Tego wyzwania nie udało się jej przetrzymać. Zmarła w poniżających warunkach 17 czerwca 1959 r.

W napisanej trzy lata przed śmiercią "Lady Day" książce "Wariacje na temat jazzu" Joachim Ernst Berendt stwierdził: "Życiorys Billie Holiday często już opowiadano. Wszystko jest w nim ułożone, toteż spisywanie takiej biografii wydaje się niemal krępujące". I rzeczywiście, wydawnictw poświęconych "Lady Day" ukazało si na świecie co najmniej kilka, wśród nich m.in. słynna "Lady Sings the Blues" autorstwa Billie i Williama Dufty’ego . W niezliczonych ścieżkach dźwiękowych wykorzystano jej kompozycje, a o historię jej życia oparto kilka dokumentów (m.in. "Reputations: Billie Holiday", "Strange Fruit" czy "The Ladies Sing the Blues"). Jednak wraz z premierą książki Julii Blackburn otrzymaliśmy coś więcej niż tylko dobrze udokumentowany życiorys „pierwszej damy światowego jazzu”.
Wbrew tytułowi książkę Blackburn trudno bowiem nazwać biografią. To tekst, w którym wielka jazzowa pieśniarka pojawia się we wspomnieniach słynnych muzyków, ludzi z jej bliskiego otoczenia, a także osób, które znały ją tylko przelotnie. Literacki portret nie tylko wielkiej śpiewaczki, ale także niezwykłej osoby został nakreślony przez zaprawioną w biografiach Blackburn (m.in. "Old Man Goya") na podstawie wspomnień i przemyśleń zebranych wcześniej przez Lindę Kuehl. Ta swojej książki nie tylko nie skończyła, ale nawet nie zaczęła pisać, bo w 1979 r., dwa lata po tym jak wydawnictwo Harper & Row nie wyraziło zainteresowania publikacją, skoczyła z okna hotelowego pokoju.

"Billie Holiday - biografia" nie rozprasza mitów i przeinaczeń narosłych jeszcze za życia wokalistki. Tak jak album "Remixed & Reimagined" nie robi z "Lady Day" konkurentki Madonny czy Dody. To płyta równie zła co bezsensowna. Bardziej wyrafinowani słuchacze powinni trzymać się od niej z daleka. Holiday gra bowiem w zupełnie innej lidze i do dziś pozostaje damą, zaś mimo upływu lat jej dorobek nie wymaga uwspółcześniania na siłę. Pięknie zadymiony i zjawiskowo opóźniony względem podkładu głos bowiem sto razy lepiej niż na "Remixed & Reimaged" brzmi na powszechnie uznawanej za niedoskonałą pod względem wokalnym, ostatniej płycie Billie "Lady in Satin".



Julia Blackburn, "Billie Holiday - biografia", W.A.B., Warszawa 2007
różni wykonawcy, "Remixed & Reimagined" (Columbia/Sony BMG)













Reklama