Skandynawskie kryminały triumfują – panoszą się na rynku i w sercach czytelników, wygrywając w konkurencji nawet z literaturą anglojęzyczną. Wywołują też automatycznie pewien zestaw skojarzeń – w skład tego zestawu wchodzi lewicowa społeczna wrażliwość połączona z mocno krytycznym spojrzeniem na stosunki władzy, ponadto surowy klimat i równie surowa przyroda, dbałość o tło obyczajowe, tradycyjna dla nordyckiej literatury umiejętność przeniknięcia zasłony rodzinnej prywatności, szacunek dla ciężkiego policyjnego rzemiosła, zdecydowanie rzadziej poczucie humoru. Brak tu w zasadzie superbohaterów, jest za to – wywodzące się najpewniej z protestanckiego egalitaryzmu – poczucie sprawiedliwości i społecznej solidarności.
Ale skojarzenia to jedno, a pisarski warsztat – to już coś całkiem innego. Ową różnicę widać wyraźnie teraz, w momencie gdy pierwsza fala tych powieści przetoczyła się już przez nasze księgarnie, a wydawcy próbują dyskontować sukces niekwestionowanych liderów – Henninga Mankella czy Stiega Larssona – publikując pozycje twórców mniej u nas znanych. Wszyscy oni korzystają z wypracowanych wzorców, które Skandynawowie powinni chyba po prostu opatentować, ale robią to, przyznajmy, ze zmiennym powodzeniem. Mam na myśli to, że nie każda książka opatrzona reklamowym hasłem "Nowy Man-kell" zasługuje na uwagę. Kryminały z Północy nierzadko składa się dziś niczym klocki Lego albo meble z Ikei (nie uwłaczając ani klockom, ani meblom).



Oczywiście, takie po części są prawa literatury gatunkowej – zawsze będzie zawierała elementy standardowe i powtarzalne. Z literaturą gatunkową jest trochę jak z fast foodem. To jednak nie znaczy, że nie wolno nam się zastanawiać, co właściwie jemy w tej bułce posypanej sezamem. Gdybyś, drogi czytelniku, miał ochotę samemu przyrządzić skandynawski kryminał, poniżej znajdziesz parę generalnych wskazówek.
Reklama
Zanim wymyślisz sobie bohatera, musisz znaleźć miejsce. Larsson miał (przeważnie) Sztokholm, Mankell – Ystad, Nesbo/ ma Oslo, Staalesen – Bergen, Kallentoft – Linköping. Nie istnieje w gruncie rzeczy kryminał bez miasta. Nie powinna to być wydmuszka rodem z przewodnika turystycznego, ale miasto pełnokrwiste, współczesne, wielowymiarowe, osadzone w codzienności. Jeśli denerwują cię miasta, wybierz wyspę, chociaż wyspa – przestrzeń naturalnie zamknięta – wymusza całkiem inną opowieść: najlepiej jakiś duszny dramat rodzinny rozgrywający się wśród konserwatywnych i kostropatych tubylców.
Ale samo miejsce nie wystarczy, potrzebne jest jeszcze to, co się po angielsku zgrabnie nazywa "social setting" – środowisko społeczne, w którym ulokujesz zbrodnię. Nie ryzykuj z dzielnicami nędzy – nikogo w gruncie rzeczy nie obchodzą złe rzeczy, które czynią sobie wzajemnie biedacy. Dużo ciekawsze jest to, co kryje się za fasadą porządku i dostatku. Celuj, krótko mówiąc, w klasę średnią – to jej członkowie wykazują się najwyższym poziomem zewnętrznego konformizmu, a zatem mają najwięcej do ukrycia. Jeśli masz lewicowe zacięcie, możesz uderzać w bogaczy i korporacje, ale uważaj – może być trudno uniknąć karykatur i stereotypów. Jeżeli posiadasz duszę anarchisty, wal w państwo, mając wszelako na uwadze, że nie każdy jest Stiegiem Larssonem.



Dopiero teraz przychodzi czas na wybór przestępstwa, a właściwie – jego motywacji. Do wyboru pozostaje w zasadzie pięć wariantów: władza, ideologia, pieniądze, seks i zemsta. Miłość raczej odpada – świat jest na tyle zepsuty, że zabójstwo z miłości to pensjonarski banał. Owe pięć wariantów przy odrobinie szczęścia i talentu można rozegrać łącznie – z pożytkiem czyni to choćby Jo Nesbo – i właściwie dla sensownego efektu zawsze trzeba te motywacje mieszać. Skandynawowie wyspecjalizowali się we wpisywaniu ich w toksyczne historie familijne, ty też możesz spróbować, choć będzie to wymagało odwagi i otwarcia się na ból. Zajrzyj też do listy biblijnych przykazań i grzechów. Poczytaj gazety, zastanów się nad efektami globalizacji i migracji – to może być całkiem pożyteczne doświadczenie.
Teraz potrzebujesz przestępcy i jego ofiary. To jeden z trudniejszych wyborów. Wedle nordyckiej recepty bowiem zło nie jest immanentne, ale stanowi produkt społecznej praktyki i patologii. Zbrodniarz to w pewnym sensie także ofiara – przez jego osobę dokonuje się przecież krytyki całego systemu. Podobnie zresztą sprawy się mają z tymi, którzy ponoszą śmierć w wyniku działań bandyty – jego rękami zabija ich społeczeństwo (albo polityka czy idelogia). W skandynawskim kryminale nie znajdziesz klasycznych amerykańskich psychopatów, którzy zabijają, bo sprawia im to przyjemność i już się tacy urodzili. Skandynawom obca jest manichejska wizja świata. Pamiętaj o tym.



Na koniec został nam bohater. Jego płeć wydaje się obojętna – kobiety funkcjonują w tym kontekście równie sprawnie co mężczyźni. W biografii twojego bohatera więcej jest upadków niż wzlotów, więcej traum niż szczęśliwych chwil. Nie może być za młody – gówniarze niczego nie wiedzą o życiu. Nie może być za stary – wtedy nie napiszesz dziesięciotomowego cyklu. Mówimy raczej o singlu niż człowieku w stałym związku (dobrze sprawdzają się rozwodnicy). Raczej o pracoholiku niż nierobie. Raczej o frustracie niż pięknoduchu. Znajdź mu chociaż jeden fajny nałóg (nie musi to być koniecznie wódka, może być seks), jedno fajne hobby (unikaj muzyki poważnej – wyeksploatowana), jeden charakterystyczny tik, jedną specyficzną chorobę, jedną rzecz z przeszłości, za którą cholernie mu wstyd. Wymyśl mu rodziców, z którymi prawie nic go nie łączy, i dzieci, które rzadko widuje. Nie zapominaj, że nawet największy odludek nic nie zdziała samotnie – potrzebuje zespołu, który nie będzie się składał z kartonowych stojaków. Obdarz go intuicją, cholerycznym temperamentem, wrażliwością na ludzką krzywdę (ludzie nie lubią cyników, chociaż cynicy są ciekawi literacko – może nada się jakiś współpracownik?).
I to właściwie wszystko. Przed tobą parę miesięcy porządnego researchu i możesz zaczynać. Czekam na efekty. Może tak właśnie przeniesiemy Skandynawię do Polski?