Świat, w którym się rodzimy, wydaje nam się normalny, nawet jeśli z różnych względów normalny nie jest. Więcej nawet: do pewnego momentu to jedyny z możliwych światów. Dzieci łatwo się adaptują i mają wiele cierpliwości. Przychodząca wraz z dojrzewaniem i dorosłością weryfikacja bywa bolesna. Rzadko jednak jest tak szokująca, jak w wypadku Macieja Zaremby-Bielawskiego. Do pewnego ranka w grudniu 1968 r. (ma wtedy 17 lat) sądzi, że jest Polakiem, którego przodkowie walczyli pod Grunwaldem z wojskami Zakonu, jeszcze przed tygodniem żegnał (jako zatroskany Polak) żydowskich przyjaciół, wypraszanych właśnie z kraju w ramach antysemickiej czystki. Ale już po południu tego samego dnia jest – ku swojemu niepomiernemu zdziwieniu – Żydem. I wygnańcem. "Fotografuję i nocami zamieniam łazienkę w ciemnię. Widziałem »Powiększenie« Antonioniego. Jeśli powiększyć obraz dostatecznie, to można odkryć rzeczy, które ludzie pragną ukryć. Okno jest zaklejone gruboziarnistymi zdjęciami listowia i grup ludzkich na przystankach. Nie stać mnie na suszarkę, ale ktoś powiedział, że można suszyć pozytywy na szkle. Może i można, tylko że potem nie da się ich odkleić. Stoję z żyletką w dłoni, kiedy wchodzi mama. Prosi, żebym usiadł. Ma coś do powiedzenia.