Demon Rozwot kłócił kochanków, a św. Mikołaj rozmawiał z wilkami. Święci i biesy w legendach polskich
1 W zdobyciu fortuny niezwykle pomocny był diabeł Inkluz. Wezwany wchodził we wskazaną monetę, sprawiając, że w cudowny sposób zawsze wracała ona do właściciela. Tą właśnie metodą wzbogacił się pewien mężczyzna z Czarnkowa. Aby zdobyć piekielny talar, udał się w noc sylwestrową pod figurę Zbawiciela. Zakopał pod nią zwykłą monetę i o północy powiedział, że odda duszę diabłu, jeśli uczyni go bogaczem. Później, już jako krezus musiał ten rytuał odnawiać co rok, przedłużając umowę z diabłem. Pewnego jednak razu chłopina się spóźnił i bieg zgodnie z tym, co zapisane było w cyrografie małym druczkiem, zabił go, a duszę zaniósł do piekła. Nie zawsze posiadanie monety z Inkluzem kończyło się w ten sposób, zazwyczaj jednak skracało życie właściciela o dobre kilka wiosen. Dlatego wierzono, że talara trzeba będzie się pozbyć najpóźniej po trzech latach użytkowania. Należało go polać wodą święconą i przekazać następnemu właścicielowi.
Media
2 Święta Jadwiga (16 października) Święta Jadwiga szczapy dźwiga Jadwiga, żona księcia Henryka Brodatego, prowadziła nader skromny żywot. Często pościła, dużo się modliła, odwiedzała chorych i więźniów i wspomagała najbiedniejszych. Ufundowała wiele szpitali, kościołów i klasztorów, w tym najbardziej znany w Trzebnicy. Tam też Jadwiga zamieszkała po śmierci swojego męża. Kiedy umierała, odwiedzili ją różni święci i w ich obecności duszę księżnej aniołowie zabrali do nieba. Jako Bawarka z pochodzenia, a Polka z wyboru Jadwiga została patronką pojednania polsko-niemieckiego. Jadwiga była dla siebie bardzo surowa i wymagająca. Na przykład dla większego umartwienia cały rok, nawet w trzaskające mrozy, chodziła boso. Napominana w tej materii przez spowiednika obiecała nosić obuwie, lecz trzymała je… pod pachą. Pewnego wieczora jedna z trzebnickich sióstr weszła do celi, gdzie modliła się księżna i ujrzała trzech kosmatych diabłów chłostających ją bezlitośnie i wypominających dobre uczynki. Zakonnica odpędziła biesy znakiem krzyża, Jadwiga zaś ani na moment nie przerwała pacierza, jakby nie zważając na demony. Nie wiadomo, co to były za diabły, ale trzeba pamiętać, że Śląsk w tamtych czasach często nawiedzały złe moce. Do najbardziej znanych diabłów należały: sprytny Raroszek, Gwizdacz, kosmaty Kosma, potworny Koziopies i podmieniający dzieci na diablątka Fafuła. Swych bliźnich traktowała księżna z empatią i współczuciem. Pewnego razu kazała na przykład uwolnić złodzieja, który wisiał na stryku już pół dnia. Delikwenta odcięto, ten zaś wstał, otrzepał się, podziękował za uwolnienie i wrócił do domu, jak gdyby nic się nie stało. Innym razem jakaś chytra niewiasta mełła ziarno w niedzielę i za karę jej ręka przyrosła do kija. Uwolniła ją dopiero modlitwa wstawiennicza świętej. Wokół Jadwigi narosło bardzo wiele legend. Na Śląsku co krok można napotkać ślady świętej: odciski stóp na kamieniach, po których stąpała (Brzeg Dolny, Pępów, Krzyżowniki), głazy służące jej za stół do karmienia ubogich, drzewa, które zasadziła czy strumyki powstałe w wyniku jej modlitwy (Michniowice, Rzymówka koło Złotoryj, Lubiąż). W Bukowcu mętna sadzawka po wrzuceniu do niej pierścienia przez świętą zmieniła się w ożywcze i lecznicze źródło o krystalicznie czystej wodzie, znane do dziś. Przygody Jadwigi z wodą miewały czasem dużo bardziej dramatyczny przebieg. Roku Pańskiego 1240 po wiosennych roztopach Odra wystąpiła z brzegów i potężna fala powodziowa ruszyła w kierunku Krosna. Zalała już podmiejskie wioski i szybko zbliżała się do murów, gdy na jej drodze stanęła wsparta na lasce, leciwa księżna. Jadwiga, modląc się głośno, z mocą podniosła ręce i krzyknęła: „W imię Boga wszechmogącego, nie postąpisz dalej!”. Wysoka na kilkanaście metrów fala posłusznie zatrzymała się w miejscu, po czym cofnęła się do starego koryta. Miasto było ocalone. Mniej szczęścia mieli mieszkańcy pewnego zamku nieopodal Baszkowa. Św. Jadwiga Śląska, pielgrzymując do Krakowa przechodziła w pobliżu warowni. W okolicy wylała rzeka i niewiasta poprosiła miejscowego dziedzica o pomoc w przeprawie. Zły pan, widząc ubogą starszą kobietę, nie rozpoznał w niej księżnej, odmówił i w niewybrednych słowach wygnał ją ze swych włości, szczując psami. Po pewnym czasie domyślił się jednak, z kim miał do czynienia, i posłał za Jadwigą swego sługę. Ten jednak zobaczył już tylko, jak przyszła święta przechodzi pieszo po wodzie na drugi brzeg. Przerażony fornal wrócił galopem do zamku, ale budowla wraz z pysznym panem i innymi mieszkańcami zdążyła już zapaść się pod ziemię.
Media
3 Święty Józef (19 marca) Józef pogodny, będzie roczek urodny Św. Józef z rodu Dawida, cieśla z Nazaretu, był mężem Maryi i opiekunem Świętej Rodziny. Ten prosty, pokorny i cierpliwy człowiek zmarł jeszcze przed publicznym wystąpieniem Jezusa. W tradycji chrześcijańskiej jest patronem cieśli, drwali i stolarzy, ale też opiekunem rodzin i orędownikiem czystości. W dzień św. Józefa w całej Polsce naprawiano bocianie gniazda. Łagodny z natury św. Józef angażował się czasem w działania militarne, zwłaszcza gdy chodziło o miasto, którego był patronem. Broniący się w Kaliszu Szwedzi pożądliwie spoglądali na bogaty sprzęt liturgiczny tutejszego kościoła. Św. Józef zszedł z wiszącego tam obrazu i zagwoździł heretykom wszystkie działa tak, że przestały się nadawać do użytku. Chcąc nie chcąc, przybysze zza morza musieli się poddać. Miasto i kościół ocalały, a wieść o cudzie rozeszła się migiem wśród mieszkańców grodu. Józef był szczególnie popularny wśród prostego ludu, a to za sprawą jasełek i kolęd. Wyobrażano go sobie jako prostego i poczciwego staruszka, który wziął pod opiekę młodą Maryję. Jako dobrotliwy żebrak lub pielgrzym wędrował po świecie, pomagając ubogim i chorym, a karcąc chciwych bogaczy i oszustów. A to postawił chałupę biednemu gospodarzowi, a to odprowadził zabłąkane dziecko do domu, wyciągnął z bagna tonącego lub wyleczył cieślę, któremu belka przetrąciła nogę. Pewnemu biedakowi, umierającemu z głodu na przednówku, święty podarował cudowny woreczek, z którego zawsze sypało się zboże. Kiedy sąsiad bogacz dowiedział się o tym, przeszedł do Józefa ubrany w łachmany i poprosił go o taki sam mieszek. Święty spełnił prośbę i uradowany oszust zadowolony wrócił do siebie. Jakież było jego zdziwienie, gdy miast ziarna, z worka wysypała się ogromna chmara myszy, która pochłonęła wszystkie zapasy oszusta. Innym razem pewien biedujący gospodarz nie miał czym nakarmić zwierząt i z żalem myślał o sprzedaży jedynej krowy. Kiedy jednak zjawił się u niego nieznajomy żebrak, chłop podzielił się z nim ostatnim kawałkiem chleba. Wdzięczny wędrowiec docenił gest miłosierdzia i odchodząc, zostawił worek nasion. Obiecał, że wyrośnie z nich wspaniała pasza dla trzody. Tak rzeczywiście się stało, po krótkim czasie na polu pojawiła się dorodna koniczyna zwana odtąd na wsi „zbożem św. Józefa”. I tym razem bogaty oszust wyłudził od Józefa podobny podarunek dla siebie, ale u niego na polu wzeszły tylko osty.
Media
4 Święty Krzysztof (25 lipca) Im na Krzysztofa większe pogody, tym zimą sroższe nastaną lody. Około roku 250 w ziemi chananejskiej urodził się niezwykle szpetny chłopiec, którego rodzice pieszczotliwie nazwali Reprobusem, co znaczy „odrażający”. Brzydal wyrósł po latach na czterometrowego olbrzyma o nadludzkiej sile i trafił do gwardii miejscowego pana. Młodzieniec miał jednak wyższe ambicje, chciał służyć najpotężniejszemu władcy na ziemi. Wkrótce więc zaciągnął się do armii wszechmocnego imperatora. Tam jednak przekonał się, że jego nowy pracodawca mimo całej swej mocy boi się kogoś – księcia sił nieczystych… Ruszył więc niepocieszony Reprobus na poszukiwanie diabła. Po tygodniach błąkania się po pustyni trafił wreszcie na oddział złożony ze straszliwych wojów, brzydszych jeszcze niż on sam, którymi dowodził szatan. Uradowany olbrzym dołączył do demonicznej armii i ruszył na podbój świata. W czasie marszu dostrzegł jednak niepokojące zjawisko. Diabelska armia omijała szerokim łukiem każdy napotkany krzyż przydrożny, spoglądając w jego stronę z wyraźnym lękiem. „A więc i bies nie jest najmocniejszy, i on się kogoś lęka” – pomyślał olbrzym. Zawiedziony, ale i zaintrygowany znów wyruszył w drogę, tym razem w poszukiwaniu Chrystusa. Nad brzegiem pewnej wielkiej i rwącej rzeki poznał bogobojnego pustelnika, który opowiedział mu o królu wszechświata. Reprobus chłonął słowa starca, za jego też radą postanowił osiąść w pobliżu i pomagać wędrowcom przedostającym się z jednego brzegu na drugi, transportując ich na własnych barkach. Pewnego razu przenosił na ramieniu małego chłopczyka, który okazał się tak ciężki, że tragarz podczas przeprawy mało nie utonął. Pacholęciem okazał się sam Jezus; podziękował on Reprobusowi, pobłogosławił go i znikł. Od tej chwili „odrażający” zamienił się w „niosącego Chrystusa”, czyli Krzysztofa, który do końca życia głosił chwałę Bożą. Po śmierci uznano go za świętego, patrona marynarzy, pielgrzymów i wszelkich podróżników. Ma też chronić przed atakami diabelskich sił, przed głodem i zmęczeniem
Media
5 Kurejko Szalony dziedzic z Łosic na Podlasiu. Był świetnym tancerzem i kawalarzem, toteż obskakiwał wszystkie imprezy w okolicy, nie stroniąc przy tym od towarzystwa pięknych dziewcząt. Pewnej nocy z niewiadomych przyczyn powiesił się. Odtąd ukazuje się pod postacią przypominającą koguta i straszy przechodniów, tańcząc, gwiżdżąc i piejąc. Lubi też czasem nocą zajść do śpiącej dziewki, dlatego co mniej cnotliwe panny zostawiały wieczorem okno w sypialni szeroko otwarte.
Media
6 Święty Michał Archanioł (29 września) Gdy w Michała deszcz upadnie, lekka zima będzie snadnie Jego imię oznacza „Któż jak Bóg”. Michał Archanioł jest dowódcą niebieskich zastępów; to on poprowadził bożą armię do zwycięskiej bitwy ze zbuntowanym Lucyferem i siłami ciemności. Jako patron opiekuje się żołnierzami, złotnikami i kupcami; jest obrońcą Kościoła, strzeże ludzkich siedzib od piorunów, ale przede wszystkim walczy z mocami piekielnymi. Dzień św. Michała Archanioła był tradycyjnie dniem pisania umów najmu. Tego też dnia kończono wypas bydła i owiec na halach. Legenda głosi, że pewnego razu św. Michał konno ścigał uciekającego w popłochu diabła, ciskając weń piorunami. Bies w okolicach Kobylanki zeskoczył ze swego wierzchowca i schował się w przydrożnym rowie. Diabelski rumak pogalopował dalej, a św. Michał, nie dostrzegając podstępu, podążył za nim. Kiedy dotarli do Zagórzan, demoniczny koń wskoczył ze strachu na dach kościoła, ale nie uniknął zagłady. Na pamiątkę całego zajścia na ścianie świątyni znajduje się do dziś herb przedstawiający rumaka. Z kolei nieopodal Szydłowca znajduje się wielka skała z odciskiem diabelskiej łapy. Bies ścigany przez miotającego błyskawice Michała schował się pod nią przerażony i do dziś nie opuścił kryjówki. Dlatego lokalni kamieniarze omijają nawiedzony głaz szerokim łukiem. Św. Michał ukochał Polskę i często angażował się w jej obronę. Około roku 1281 Leszek Czarny wyruszył na wyprawę przeciw pogańskim Litwinom i Jadźwingom pustoszącym Lubelszczyznę. Po drodze jednak książę zwątpił w swoje siły, nie spieszył się więc zbytnio. Zarządził odpoczynek i znużony ponurymi rozmyślaniami zasnął pod olbrzymim dębem. Wtedy objawił mu się Michał Anioł, który podał władcy swój płonący miecz i powiedział: „Leszku, synu Kazimierza, goń za wrogiem”. Po przebudzeniu nowy duch wstąpił w piastowskie serce. Pędząc na czele armii z płonącym ostrzem w dłoni, wnet uderzył na wroga i rozgromił okrutnych barbarzyńców. Z wdzięczności zaś za pomoc w zwycięstwie król ufundował w Lublinie kościół pod wezwaniem św. Michała. Podstawę świątynnego ołtarza wykonano podobno z drzewa, pod którym Leszek wyśnił wiktorię. Kiedy w 1611 roku król Zygmunt III Waza atakował Smoleńsk, św. Michał podpalił miasto, ułatwiając polskim wojskom zdobycie grodu. Z kolei w 1672 roku, gdy Turcy i Kozacy mieli zdobyć i spalić Lwów, to właśnie św. Michała sprawił, że w czasie szturmu nastąpiło nagłe oberwanie chmury i atakujący musieli się wycofać. Po tym cudzie w ratuszu lwowskim wyryto napis: „Michał Anioł Lwów wybawił z paszczy smoka azjatyckiego”. Pod Beresteczkiem natomiast Archanioł ukazał się w pełnej zbroi Janowi Kazimierzowi, motywując go do chwalebnego zwycięstwa. Mimo bojowego charakteru Michał nie stronił też od pomagania prostemu ludowi. Pewien rolnik imieniem Jantała dreptał kiedyś do młyna, niosąc ostatni wór zboża. Przechodząc obok figury św. Michała, poskarżył się na swą biedę. Litościwy święty zszedł z piedestału, poprosił chłopa o chwilę cierpliwości, wziął wór zboża i sam udał się do wiatraka. Na miejscu miast uczciwego młynarza natknął się jednak na bandę zbójców. Łotry natychmiast rzuciły się na nieznajomego, wietrząc łatwy łup. Michał jednym machnięciem ręki roztrącił napastników, jakby odganiał od siebie natrętne muchy. Złoczyńcom wydało się, że nieznajomy urósł nagle o kilka łokci i zajaśniał niebiańskim blaskiem. Przerażeni nie na żarty, poznali cud Boży, padli na kolana i przyrzekli poprawę. Za pokutę mieli odtąd pracować we młynie za darmo, obsługując biedaków. Św. Michał wrócił tymczasem do Jantały i oddał mu nie jeden, a siedem worków mąki, po czym wrócił na swe miejsce w kapliczce. Ucieszony chłop przeżegnał się z wdzięcznością i odszedł do domu, sławiąc dobroć Bożą. Św. Michał posiadał też zacięcie artystyczne. W Dębnie na Podhalu znajduje się drewniany kościółek pod wezwaniem Archanioła właśnie. Każdy centymetr ścian wnętrza świątyni wypełniają przepiękne, kolorowe malowidła. Święty miał zgodnie z legendą osobiście doglądać tworzenia polichromii, pomagając przy tym pewnemu biednemu czeladnikowi. Jeśli ktoś chciał naśladować Archanioła nie tylko w duchowej, ale i fizycznej walce z diabłem, mógł stworzyć w tym celu specjalną broń. W dzień św. Michała należało wyciąć z jałowca słusznej grubości kij, następnie długo moczyć go w wodzie święconej, potem wysuszyć i zamocować na końcu poprzeczkę tworzącą znak krzyża. Tak wykonana laska stawała się zabójczym orężem w walce z siłami ciemności.
Media
7 Święty Mikołaj (6 grudnia) Na świętego Mikołaja rozbestwia się wilków zgraja Niewiele wiemy na temat życia Mikołaja. Legenda głosi, że przyszły święty pochodził ze starożytnego miasta Myra w Licji. Szybko osierocony, odziedziczył po zmarłych rodzicach spory majątek. Jako dobry chrześcijanin rozdał go ubogim, jednak uczynił to w dość nietypowy sposób. Pod osłoną nocy, dyskretnie i anonimowo, podrzucał potrzebującym różne podarunki. Trwało to jakiś czas, ale w końcu mieszkańcy ustalili tożsamość tajemniczego darczyńcy i z wdzięczności obrali go swoim biskupem. Jako kapłan zasłynął cudami: wskrzeszał zmarłych, ratował żeglarzy przed utonięciem, a mieszczan przed klęską głodu. W przeciwieństwie do wielu świętych tamtych czasów, Mikołaj umarł spokojnie ze starości. Został patronem żeglarzy, panien na wydaniu, więźniów, kupców, ale przede wszystkim dzień jego urodzin był dla naszych przodków świętem pasterskim. Wierzono, że brodaty patron jest w stanie uchronić stada owiec i kóz przed dzikimi zwierzętami, zwłaszcza wilkami, nad którymi miał posiadać władzę. Dlatego modlono się do niego słowami Święty Mikołaju weź klucze idź do raju, zamknij pysk psu wściekłemu i wilkowi borowemu. Raz w roku, szóstego grudnia, w środku lasu wszystkie wilki miały podobno tajemne zebranie, na którym św. Mikołaj przydzielał im zadania na cały rok. Biada, jeśli jakiś śmiertelnik próbował poznać wilcze sekrety. Pewien wścibski chłop w mikołajki udał się do lasu, wlazł na starą sosnę i czekał. Przed północą zaczęły schodzić się wilki, z każdej strony świata, małymi grupami i w dużych watahach ciągnęły ku wielkiej polanie pośrodku puszczy. Niedługo cały las przykrył dywan szarych futer, a jarzące się ślepia rozświetlały ciemność niczym miliony świeczek. Chłop zamarł z przerażenia. Nagle pośród kłębiących się drapieżników pojawiła się brodata postać w biskupiej szacie. Podglądacz rozpoznał św. Mikołaja. Wilki pojedynczo podchodziły do starca, a on każdemu z nich szeptał do ucha rozkazy i puszczał w świat. Wydawało się, że trwa to całą wieczność. W końcu prawie wszystkie zwierzęta odeszły, został tylko jeden kulawy basior. Mikołaj przemówił do niego na głos: „Zjedz tego chłopa, co na sośnie siedzi” – po czym zniknął. Strach ścisnął gardło intruza, jego serce na moment się zatrzymało. Przerażony wbił paznokcie w korę i całą noc wpatrywał się w ciemność pod sobą. Kiedy blady świt oświetlił las, okazało się, że trójłapy wilk zniknął. Zdrętwiały kmieć zeskoczył z drzewa i biegiem puścił się do chaty. Wpadł do środka, zatrzasnął za sobą drzwi i postanowił nigdy już nie wychodzić na zewnątrz. Cóż, kiedy czasem trzeba, choćby za potrzebą. Po kilku dniach mężczyzna wyjrzał za próg chaty. Wtedy kulawy wilk wyskoczył zza węgła, uchwycił chłopa za gardło i porwał do lasu. Po ofierze zostały tylko buty, które pokazywano potem jako przestrogę dla innych ciekawskich. Dla tych jednak, którzy z szacunkiem odnosili się do św. Mikołaja, był on obrońcą i ratunkiem przed atakiem drapieżników. Sołtys ze świątek szedł nocą samotnie przez las. W pewnym momencie dołączyły do niego dwa wielkie wychudzone wilki. Mężczyzna zamiast wpaść w panikę spokojnie zboczył z drogi i doszedł do kapliczki św. Mikołaja. Tam pomodlił się słowami: „Święty Mikołaju, dobry patronie, stań, proszę cię, w mojej obronie” – po czym dalej ruszył w drogę. Drapieżniki ruszyły w trop za mężczyzną, ale mimo że odprowadziły go do samych drzwi chaty, odeszły głodne. Nie mogły zaatakować człowieka, który oddał się pod opiekę św. Mikołaja. Innym razem w Lipsku nad Biebrzą olbrzymi basior zaatakował pastuszka. Skoczył chłopcu do gardła i już miał go zadusić, kiedy pojawił się św. Mikołaj. Wilk ze skowytem przypadł do stóp staruszka, a ten zbeształ bestię jak małego szczeniaka. Przypomniał, że może atakować tylko grzeszników, zaś pobożnych i niewinnych ma zaś zostawić w spokoju. Św. Mikołaj stanowił też ważne wsparcie w walce z wilkołakami – bestiami z piekła rodem. Jedna z takowych zalęgła się kiedyś w ruinach kościoła koło Górzycy nad Odrą. Ludzie gadali, że to pokutujący wójt Ośna. Grzesznik ten na polecenie protestanckiego pana zniszczył katolicką świątynię i sprofanował znajdujący się tam obraz Matki Boskiej. Teraz wójt-wilkołak napadał i mordował wędrowców przechodzących nieopatrznie w pobliżu jego kryjówki. Na nic zdały się nagonki i polowania, stwór pozostawał nieuchwytny. Znalazł się jednak pewien śmiały parobek gotów pokonać potwora. Do zadania przygotował się rzetelnie: uczył się strzelać cały rok, wiedząc, że będzie miał tylko jedną, krótką jak mgnienie oka szansę, nim wilkołak rozedrze go na strzępy. Gdy nadszedł odpowiedni czas, chłopak zabrał ze sobą broń, srebrną kulę moczoną trzy dni w wodzie święconej w dniu św. Mikołaja, udał się do ruin kościoła i czekał. O północy rozległ się potężny ryk i wilkołak wbiegł do świątyni. Natychmiast wyczuł obecność intruza i rzucił się w jego stronę. Powietrze przeciął huk wystrzału. Bestia przeleciała w powietrzu jeszcze kilka metrów, po czym upadła na posadzkę i rozlała się w plamę smoły. Stosunkowo młoda, bo ledwie dwa wieki licząca jest w naszym kraju tradycja roznoszenia przez Mikołaja podarunków. Raz w roku, w noc 6 grudnia, święty schodził po złotej drabinie z kaplicy św. Mikołaja przy kościele Matki Bożej w Ocicach w Raciborzu. Następnie na białym koniu objeżdżał domy z wielkim workiem prezentów. Grzeczne i uczynne brzdące mogły liczyć na wielką porcję łakoci i nowe zabawki. Gorzej, jeśli podrostek cały rok podkradał mamie bakalie, rzucał kamieniami w koty i sikał sąsiadce do kwiatków. Oto bowiem zaraz za św. Mikołajem podążał diabeł, który tylko czekał na niegrzecznych gagatków; chwytał takowych w swe kosmate łapy i chłostał rózgą.
Media
8 Purtek Krzyż chronił nie tylko przed złymi ludźmi, ale przede wszystkim przed mocami piekielnymi. Na głazie leżącym nieopodal kaszubskich Owśnic umieszczono przed wiekami krzyż żelazny. Miał on płoszyć zbierające się tam czarownice, ale istnieje też legenda wiążąca go z popularnym kaszubskim diabłem Purtkiem. Purtek zwany też Gnojarzem to niski, owłosiony bies, który wywoływał wiry powietrzne, zsyłał smrodliwe wyziewy („purtkać” znaczyło puszczać gazy) i „patronował” wszelkim głupcom. Często próbował niszczyć pomorskie kościoły, zrzucając na nie olbrzymie głazy. Tym razem Purtk niósł kamień do Gdańska. Chciał nim zawalić bramę Wyżynną i uniemożliwić ludziom wejście do miasta na jarmark dominikański. Jednak bies źle obliczył czas przelotu i świt zastał go nad Owśnicami, gdzie musiał upuścić ładunek. Pobliską drogą, śpiewając godzinki, ludzie udawali się właśnie na odpust. Purtk ukrył się pod głazem, ale wypatrzył go pewien miejscowy chłop i szybko ustawił na kamieniu żelazny krzyż, który na zawsze uwięził złego ducha.
Media
9 Demon odpowiedzialny za wszelkie kłótnie i rozchodzenie się par. Poprosił Małgorzatę do tańca, a gdy ta spojrzała z podziwem w piękne czarne oczy nieznajomego i kiwnęła głową, porwał ją do oberka. Minuty mijały, a para kręciła się razem jak szalona, nie dostrzegając świdrujących spojrzeń. Pokazywano ich sobie palcami, szepcząc przy tym i chichocząc. W ogólnym gwarze do osamotnionego Piotra docierały tylko pojedyncze wyrazy: „małpa”, „latawica, „wywłoka”. Wściekły chłopak rzucił się ku tańczącym i gwałtownie wyrwał narzeczoną z rąk obcego. Wśród uśmieszków i docinków gromady para opuściła karczmę. Nigdy jednak nie dotarła do domu. W drodze kochankowie pokłócili się bowiem potwornie, a Rozwot szeptał im do uszu coraz straszniejsze przekleństwa. Wreszcie oszalały z zazdrości i upokorzenia Piotr rzucił się na ukochaną i udusił ją gołymi rękami. Przypatrujący się temu diabeł zaśmiał się strasznym głosem, chwycił mordercę, rozerwał go szponami na strzępy i zaniósł potępioną duszę wprost do piekła. Od czasu tej tragedii, mijając miejsce zbrodni, okoliczni mieszkańcy zawsze rzucają na nie gałązkę i odmawiają modlitwę za zmarłych.
Media
10 Strojant Demon nieskromności, który namawiał zarówno kobiety, jak i mężczyzn do przebierania się w nieprzyzwoicie drogie, luksusowe fatałaszki. Pewnego razu działał on w Malborku, gdzie surowy zakonny obyczaj zastąpiła niebywała wręcz próżność. Najbardziej charakterystycznym jej znakiem stały się buty z długimi noskami, które nosili absolutnie wszyscy. Prześcigano się w sposobach ich zdobienia, wymyślności i długości nosków, płacąc za każdą parę olbrzymie sumy. Diabeł rozpanoszył się na dobre, aż w końcu opętał syna dowódcy zamku. Egzorcyzmowany długie tygodnie bies zgodził się wreszcie opuścić ciało chłopca, o ile będzie mógł wejść w jego… buty. Kapłan prowadzący rytuał przystał na to i demon wyszedł z ofiary, która szybko ozdrowiała. Wieść o tym zdarzeniu rozniosła się po całych Prusach, a moda na długie noski dziwnym trafem nagle zupełnie wygasła. Niemniej nowy typ butów z Polski rozszedł się po całej Europie i we Francji na przykład z tego powodu nazywały się one „poulaines”, co oznaczało: polskie
Media
11 Święty Walenty (14 lutego) Święty Walek tych powali, co świętego go nie znali Św. Walenty to żyjący w III wieku lekarz, który pełnił funkcję biskupa Terni koło Rzymu. Gdy cesarz Klaudiusz zabronił młodym legionistom ożenku (uważając, że mężczyzna bez rodziny walczy lepiej), kapłan sprzeciwił się tym rozkazom. Potajemnie udzielał ślubów i błogosławił zakazane małżeństwa. Za to trafił do celi, gdzie po okrutnym biczowaniu został stracony. Pewna huculska legenda przedstawia żywot świętego w troche inny sposób. Jako że Walenty był wspaniałym lekarzem, ludzie przyjeżdżali do niego tłumnie, czasem z bardzo daleka. Medyk pracował dzień i noc, bez chwili wytchnienia, co doprowadziło go w końcu do załamania. Zdesperowany mężczyzna uciekł na pustynię, ale i tam znaleźli go pacjenci. Walenty głośno narzekał, że przez nich nie może się modlić w spokoju. Wreszcie poprosił Boga o chorobę, która odpędzi natrętnych intruzów. I Pan go wysłuchał, Walenty zaczął sinieć, toczyć pianę z ust i rzucać się na wszystkie strony – dostał ataku epilepsji. Przerażeni świadkowie uciekli i roznieśli wieść po okolicy, a lekarz do końca życia nie ujrzał już ludzkiej twarzy. Jakby tego było mało, miał też ciężką śmierć – zanim skonał, w ataku drgawek, gołymi rękami wydrapał pod sobą ziemię na sążeń. Bez względu na to, czy któraś z legend jest prawdziwa, Walenty trafił po śmierci do nieba, gdzie został opiekunem zakochanych, narzeczonych i szczęśliwych małżeństw. A także cierpiących na choroby umysłowe, głównie epilepsję, którą zwano zresztą chorobą św. Walentego. Lekarstwa na nią były różne, wszystkie jednak produkowano na bazie alkoholu. W Małopolscy podawano do picia wódkę z krwią kota lub jeża, w okolicach Rzeszowa z gorzałką mieszano sproszkowany przedmiot, na który upadł chory (cokolwiek by to nie było), a na Kresach popiół z żywcem spalonego kreta. W Kołomyi zaś radzono złapać żabkę rzekotkę, maczać ją w okowicie i nacierać nią twarz, skronie i piersi.
Media
12 Książka ukazała się nakładem wydawnictwa BOSZ.
Media