Dlaczego tak wielu z nas nienawidzi disco polo?
Najpierw trzeba zdefiniować "nas". Jak pokazały badania CBOS z sierpnia 2018 r., muzykę disco polo lubi dwie trzecie ankietowanych. Ta nienawiść, o którą pani pyta, widoczna jest przede wszystkim w niektórych mediach i w internecie. Wydaje mi się, że wynika ona z charakteru naszego społeczeństwa i naszych aspiracji. Mamy duże ciśnienie, by udawać, że nie ciągnie nas do kultury niższej. Nie ma społecznego przyzwolenia, by przyznać, że uwielbiamy do piosenek disco polo tańczyć i że nucimy je pod prysznicem. Boimy się, że ktoś uzna nas za gorszych, mniej wyrobionych kulturalnie.
Ta krytyka sprawia, że ukrywamy własne sympatie?
Tak, bo ona często przeradza się wręcz w hejt. Wzmacnia to przekaz z debaty publicznej, którą kształtują krytycy i publicyści. Odnoszę wrażenie, że oni często nie wychodzą poza własne doświadczenia oraz nie próbują zrozumieć tego zjawiska. Za to kładą nacisk, by narcystycznie pokazywać, że są lepsi od innych.
Reklama
Tytuł pani książki to „Polski bajer”. Co to oznacza?
Szukałam określenia z obszaru disco polo, które opisze strategię discopolowców – sposób ich zachowania i działania. Chciałam też, by oddawało sposób, w jaki – w pewnej mierze – disco polo promieniuje na inne strefy naszego życia. Zainspirowała mnie nazwa zespołu Bayer Full, w której litera "j" zamieniona jest na "y". To typowy zabieg. Wykonawcy, chcąc być bardziej zachodni, podkreślają swoją „amerykańskość”. Ten "bajer" jest grą, ma zaczarować otoczenie, działać jak zaklęcie, które pozwali przeobrazić się w kogoś innego. Ważny jest tu też kontekst historyczny. Popularność disco polo wybuchła w latach 90., kiedy z jednej strony panowała euforia wolności, a z drugiej życie wciąż było zgrzebne i siermiężne. Ludzie z trudem dostosowywali się do nowych warunków. "Bajer" polegał na tym, że muzycy disco polo, mimo że nie mieli narzędzi do robienia dobrej, profesjonalnej muzyki, byli pewni siebie, szczerzy, tworzyli przerysowane, czasem niedorobione, kiczowate formy, które jednak porywały tłumy.
"My po prostu jesteśmy społeczeństwo, które nazywa się disco polo" – tak powiedziała w latach 90. aktorka Małgorzata Potocka. Tacy właśnie jesteśmy?
Tak. Zresztą to zdanie było dla mnie jedną z inspiracji do napisania tej książki. Podoba mi się, że ono sugeruje, że disco polo to nie tylko muzyka, że być może te piosenki mówią nam, jak działa polskie społeczeństwo w momencie zmiany, w czasie przemiany ustrojowej.
Co sprawiło, że ta muzyka stała się tak popularna?
Na szerokie wody wypłynęła dzięki transformacji gospodarczej. Muzycy zyskali dostęp do tanich instrumentów, pojawił się piracki rynek, a przede wszystkim prywatni przedsiębiorcy, którzy mogli pozwolić sobie na wydawanie kaset zespołów grających na festynach, weselach czy wiejskich dyskotekach. Muzycy z małych miejscowości, którzy nigdy nie marzyli o tym, aby wystąpić na wielkiej scenie, nagle tę możliwość dostali. Niektórzy z nich trafili na sławetny koncert, który w 1992 r. odbył się w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i był emitowany w TVP2. Być może ta promocja, inwestowanie w tę muzykę, wydawało się dzikie i szalone, ale pewne mechanizmy marketingowe sprawiły, że się udało. Podobnie jak piosenka weselna, kolonijna, biesiadna, disco polo miało określoną funkcję. Ona nie pasowała do głównego nurtu, aprobowanego przez ludzi kultury, którzy niejako kształtowali gusta, ale mimo ich niechęci zataczała coraz szersze kręgi.
Czy można pokusić się o stwierdzenie, że disco polo odzwierciedla obraz powstawania polskiego kapitalizmu i gospodarki?
Zdecydowanie tak. Elity, które kształtowały kulturę tamtych lat, nie chciały uznać, że discopolowcy to pierwsi polscy self-made mani, ale tak właśnie było. Wystarczy spojrzeć na historię wytwórni Blue Star i jej szefa Sławomira Skręty. Zanim zajął się muzycznym biznesem, był piłkarzem w trzecioligowej drużynie w podwarszawskim Ursusie. To typowa kariera od pucybuta do milionera. Skręta wynajduje kasetę zespołu Fanatic, puka do drzwi kilku wytwórni i pyta, czy ktoś by tego nie wydał w większym nakładzie. Kiedy nikt nie chce, sam podejmuje wyzwanie – tak zaczyna się jego biznes. Ludzie kupują kasety, a on jest jednym z pierwszych, którzy wyczuli nurt tętniący podskórnie w polskiej kulturze. To jest jedna strona medalu, a druga jest taka, że Skręta i inni robiący interesy, zarówno na wydawaniu kaset, jak i na dyskotekach grających muzykę disco polo, nie wypłynęliby na szerokie wody, gdyby nie to, że te biznesy mogły powstawać w szalony, nie zawsze do końca sformalizowany sposób. Podobnie rzecz się ma z zespołami. Nawet jeśli ich kariera "umierała młodo", mogli mówić o dużym sukcesie. Myślę, że miarą powodzenia tego wszystkiego było to, że ludzie, którzy nie mieli kompetencji, nic nie wiedzieli o biznesie i muzyce, mocno w siebie wierzyli, byli pełni zapału i energii. Kiedy posłuchamy piosenek, obejrzymy teledyski, to bardzo wyraźnie widać w nich szczerość i zaangażowanie. To też odróżnia tamten czas w disco polo od tego, co jest obecnie. Dziś wszystko stało się bardzo profesjonalne, odeszło od tego amatorskiego elementu.
A co z kiczem i tandetą, które do dziś kojarzą się z disco polo?
W mojej książce nie zajmuję się recenzowaniem i ocenianiem, co jest kiczem, a co nie. Patrzę na tę kwestię bardziej socjologicznie. Dlatego interesowało mnie raczej, dlaczego ludzie uważają disco polo za kicz. To przezroczysta kategoria, która służy zazwyczaj manifestacji własnych preferencji i kończy dyskusję. Disco polo stało się synonimem obciachu, ale czasem, gdy wsłuchiwałam się w piosenki z tego gatunku, to znajdywałam utwory ciekawe muzycznie. Gdy puszczałam na imprezie te piosenki, wszyscy się przy nich świetnie bawili i dziwili, że to disco polo.