Polska Agencja Prasowa: Rymkiewicz był chyba ostatnim z poetyckich gigantów debiutujących po 1956 r. w Polsce. Jak się zaznaczył na tle twórczości swoich kolegów po piórze tego pokolenia? Z kim go najwięcej łączyło, a z kim najwięcej dzieliło? Jaki był początek jego drogi poetyckiej i czym był naznaczony?
Radosław Romaniuk: Było to pokolenie wielkich indywidualności. A właściwie nie do końca pokolenie, bo na ladach księgarskich spotkały się wtedy debiutanckie tomy poetów dwóch generacji – spóźnione książki "Kolumbów" (Białoszewskiego i Herberta) i wydane o czasie tomy Grochowiaka, Harasymowicza, Poświatowskiej, książki prozatorskie Hłaski, Bursy, Krzysztonia, Terleckiego. Na ich tle Rymkiewicza charakteryzowały zainteresowania filozoficzne i bardzo ciekawy stosunek do tradycji literackiej. Te pierwsze widać w tytułach tomów z lat sześćdziesiątych: "Metafizyka", "Animula". W tych poszukiwaniach Rymkiewicz bliższy był malarzom, filozofom i muzykom niż literatom – całej kulturze ukształtowanej wokół Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej "Warszawska Jesień", która była formą europeizacji po epoce zamknięcia i zwrócenia się na wschód i kontrkultury. A drugi aspekt można opisać jako potrzebę sięgania do form literackich jako punktu odniesienia i jednocześnie pasję rozszerzania ich. Sprawdzania, jak to jest z tym młodym winem w starych bukłakach – jak reaguje stworzona na przestrzeni wieków forma na współczesne treści, jak zmieniają się one w gorsecie literackich konwencji.
PAP: Jego debiut poetycki nosił tytuł "Konwencje". W jaki sposób ów tytuł miał wyznaczyć poetycki program Rymkiewicza?
RR: Był to zawsze poeta dystansu, który paradoksalnie sprawia, że można wypowiedzieć jeszcze bardziej prywatne kwestie. Trafnie ujął to Czesław Miłosz, pisząc, że dobrze byłoby poezję czytać czasem jak arię operową wyśpiewywaną na scenie. Jest w tym więc jakaś podwójna obiektywizacja – słowa arii podlegają poetyckiej konwencji, ale i sytuacja śpiewaka na scenie jest maksymalnie skonwencjonalizowana. Za tymi dwoma zamkami ukryta jest jednak treść czasem tak prawdziwa i intymna, że odrzuciłaby nas, gdybyśmy z nią obcowali w formie bezpośredniego wyznania. Myślę, że stąd wielka pasja Rymkiewicza w opisywaniu koncertów, muzyków, muzyki i zestawianiu ich z elementami natury. To napięcie mówi wiele o rzeczywistości.
PAP: Czy programowy klasycyzm Rymkiewicza był w tamtym czasie jakimś poetyckim novum? Czymś, co zupełnie nie zbiegało się z awangardowymi próbami innych twórców tego pokolenia?
RR: Wbrew pozorom nie było to coś, co stanowiło jakiś wyjątkowy aspekt jego twórczości. Klasycyzm Rymkiewicza wpisywał się w nurt refleksji nad znaczeniem przeszłości i stworzonej przez człowieka kultury, refleksji snutej u progu możliwej atomowej apokalipsy. Motyw strachu przed wojną jądrową jest bardzo mało doceniony – a jego waga była ogromna w kształtowaniu kultury lat sześćdziesiątych. Przecież refleksje Rymkiewicza nad toposem ogrodów w "Myślach różnych o ogrodach" i rozprawa historycznoliteracka "Czym jest klasycyzm", podróż włoska opisana przez Różewicza w opowiadaniu "Śmierć w starych dekoracjach" – wszystko to wypływało z bardzo poważnych obaw o przyszłość kultury. Zdano sobie sprawę, że ludzkie możliwości osiągnęły taki poziom, że człowiek może zniszczyć nie tylko dziedzictwo swojego gatunku, ale i życie na Ziemi. Że nie będzie już ogrodów, Rzymu, mitologii, książek. W cieniu tego zagrożenia trudno się było z nimi rozstać i należało przemyśleć ich wartość. Później te nastroje nieco wyciszały się, ale lęk i poczucie pewnej dekadencji pozostawiły bardzo interesujące owoce.
PAP: Jaką rolę w jego twórczości odgrywały nawiązania do klasycyzmu i baroku? Do którego artysty swojego pokolenia był w tym czasie podobny, jeśli chodzi o źródła inspiracji?
RR: Podstawową linię napięć Rymkiewicza widziałbym raczej na linii klasycyzm-romantyzm. Współczesny poeta nie mógł z takim powodzeniem odnowić języka epoki romantyzmu (choć zdarza się to z konwencją romantycznej pieśni), jak języka barokowego eksperymentu – stąd jego wejście w ten świat. Tam spotyka się wysokie i niskie, patos i żart, cielesne i duchowe, archaiczne i współczesne, zrozumiałe i niezrozumiałe, racjonalne i irracjonalne. Rymkiewicz czuł się w tym świecie językowym niezwykle swobodnie, ale filtrował ten język przez doświadczenie czerpiącej z klasycznych źródeł poezji współczesnej. Był więc poetą późnym – po klasycyzmie, romantyzmie, modernizmie, awangardach dwudziestego wieku. Wszystko to brzmi w jego frazie. Tu koniecznie trzeba przywołać jego literackiego mistrza – Mickiewicza. Tego najbardziej klasycznego z romantycznych poetów, który potrafił wspaniale wzbogacać język o elementy niepoetyckie. (To Rymkiewicz zwrócił uwagę na charakter frazy „dyszel przy samej pękł śrubie” w jednej z Mickiewiczowskich ballad i na to, że nikt do tego czasu nie użył tych słów w wierszu). Rymkiewicz oscylując między klasycyzmem a romantyzmem, nie był podobny do żadnego z poetów swego pokolenia, ale przypominał nieco Mickiewicza właśnie. I Leśmiana. W zamiłowaniu do konkretu i odnajdywaniu w nim duchowej treści, w zatarciu sfer niskiej i wysokiej, w napięciu między kulturą a naturą.
PAP: Jaką miał opinię w środowisku poetów, krytyków i czytelników do momentu nagrody NIKE za "Zachód słońca w Milanówku"? Tamten tom przyniósł mu najważniejszą nagrodę literacką w Polsce i pozwolił na to, by Rymkiewiczem zaczęły interesować się młodsze pokolenia…
RR: Ani tom, ani nagroda nie były punktem przełomowym tej twórczości. Jej ówczesna recepcja pokazała jednak kilka związanych z nią problemów. Po pierwsze – było to dzieło bardzo złożone i obszerne. Składało się z linii dramaturgicznej (równocześnie z poetyckim debiutem książkowym Rymkiewicz debiutował jako dramaturg), esejów z dziedziny estetyki i historii kultury, eseistyki dotyczącej zagadnienia polskości i psychologii narodowej, wielkiego cyklu poświęconego romantycznym twórcom – książek o Fredrze, Słowackim i cyklu mickiewiczowskiego, absolutnej korony jego eseistyki – powieści, literackich słowników encyklopedycznych, no i poezji. Tymczasem Rymkiewicza czytano jak autora turpistycznych barokowych rymowanek, trochę śmiesznych, trochę strasznych. Zanurzonego w "niczym" – prowincjonalnym Milanówku. Coś tam też słyszano, że ma on konserwatywne polityczne poglądy. Nagroda więc dla szerszej publiczności wyjęła tego pisarza na światło, ale jego wizerunek był pomniejszony i zniekształcony.
PAP: Czy czując się poetą zaangażowanym politycznie w późniejszych latach życia, stracił na opinii wśród czytelników i opinii literackiej?
RR: To trudne pytanie. Myślę, że podejmowane wybory nie mogą być inne. Gdyby Rymkiewicz pisał inaczej, coś innego, pewnych rzeczy nie pisał, nie byłby Rymkiewiczem. Musimy to zaakceptować, choć nie musimy się z tym zgadzać. Uważam jego wypowiedzi, eseje i wiersz "Do Jarosława Kaczyńskiego", które sankcjonowały podział społeczeństwa, za etycznie naganne. I również mam prawo tak myśleć. Odpowiedziałem więc na to pytanie osobistym wyznaniem.
PAP: O to, czy to koniec pewnej epoki w literaturze, pytano już przy okazji śmierci Miłosza, Szymborskiej, Herberta, Różewicza. Czy po śmierci Jarosława Marka Rymkiewicza znów warto takie pytanie stawiać?
RR: Każdy wielki twórca kreuje autonomiczny świat i jego zamilknięcie jest końcem nie tyle epoki, ile właśnie świata. Natomiast – owszem – kończy się epoka, w której w polskiej poezji rozwijały się obok siebie te konkretne światy. „Jak płatki dachówki/ zachodzi pokolenie na pokolenie/ ale jakże wspaniały jest czerwony/ dach w słońcu” – pisał Jarosław Iwaszkiewicz. No i pod tym dachem nadal toczy się życie. Koniec – jak wiemy – był obsesyjnym tematem Rymkiewicza. Ale w tym wypadku koniec powinien inspirować zadawanie pytań. Mój mistrz akademicki, prof. Andrzej Gronczewski, miał taki zwyczaj, że po odejściu twórcy zestawiał wszystkie jego książki na jedną półkę – wcześniej stały one według klucza gatunkowego. Ten akt ukazywał dopiero dzieło jako zamkniętą całość. Myślę, że warto podjąć tę operację w stosunku do Jarosława Marka Rymkiewicza i że jej efekt może nas zbudować i zadziwić.
PAP: Jak pańskim zdaniem powinien być postrzegany Rymkiewicz, kiedy opadnie cały ideologiczno-polityczny pył wokół niego? Bo zakładam, że kiedyś tak się stanie. Sprawy bieżące ulegają zapomnieniu, poezja pozostaje.
Kiedy pył opadnie – chciałoby się, aby pozostał diament… Ale poważnie mówiąc – to metafora z innej rzeczywistości. W tytułowym wierszu tomu „Moje dzieło pośmiertne” Rymkiewicz napisał: „Moje dzieło pośmiertne: trumna, która gada,/ Wiersz, który jest upiorem i na trumnie siada”. Romantyczny upiór jest bardzo poważną figurą. Jego ugryzienie sprawia, że sam stajesz się upiorem – dlatego niejeden poeta widział w tej metaforze najlepszy, bo ujmujący całą ambiwalencję, wizerunek poety. Nie byłoby źle, gdyby w polskiej literaturze Rymkiewicz był takim upiorem.(PAP)
Autor: Malwina Wapińska