Czytałem niedawno rozkosznie – i ponuro – zabawną powieść Juliusza Strachoty "Buddaland" (Wyd. Wydałem 2022), której główny bohater, niejaki Jacek, pechowiec i ogólnie raczej łoś zdezorientowany we własnym życiu, zapędza się w buddyjskiej medytacji o krok za daleko i odkrywa nagle, że jest w stanie w ten sposób, za pomocą pewnego rodzaju "zanurzenia", zyskać wgląd w swoje poprzednie wcielenie.
Mistyczna zagadka
Czy tylko wygląd? A może również wpływ? Okazuje się, że nie tylko naszego bohatera frapuje ta mistyczna zagadka – za Świętym Graalem manipulacji reinkarnacją ugania się po świecie międzynarodówka obsesjonatów i mistyków, a także tajne służby różnych krajów. Jacek trafia do północnych Indii, w doliny u podnóża Himalajów, gdzie – w tyglu, w którym mieszają się (często nieodróżnialne od siebie) stara kultura duchowa, neofictwo, komercja i zwykłe oszustwo – liczy na rozwiązanie prześladującej go zagadki.
"Buddaland" to czarna komedia, powieść przygodowa o egzystencjalnym kryzysie, który żre zarówno jednostki, jak i cywilizacje – cierpienie wywołane nowoczesnością podpowiada, że trzeba zaczerpnąć ze źródła ponadczasowej mądrości, by się z tej pułapki jakoś wykaraskać.
Czytałem więc u Strachoty o tłumach przybyszów z Zachodu włóczących się po himalajskich miasteczkach i wioskach, o pielgrzymkach zdesperowanych poszukiwaczy sensu istnienia, i z jakiegoś powodu ani przez chwilę nie pomyślałem, że to się dzieje naprawdę. Tymczasem – owszem, dzieje się. Teraz.