"Trip 71"
Hunter S.Thompson
Reżyseria Igor Gorzkowski
Studio Teatralne Koło w Warszawie
Premiera 7 stycznia
Ocena: 3/6
Na początku musiała być fascynacja prozą Huntera S. Thompsona i scenariuszem Terry’ego Gilliama, potem niepewność. Jak poprowadzić spektakl, czy konkurować z głośnym filmem, czy też dokonać własnej wariacji wokół powieści amerykańskiego kronikarza lat 70.? Trudno osądzić, jaką drogę Gorzkowski ostatecznie wybrał, ale z pewnością nie zaryzykował na miarę swoich możliwości. Dla kogoś, kto widział „Las Vegas Parano”, najnowszy spektakl Studia Koło może być już tylko scenicznym przeniesieniem wiążących scen z filmu.
Jeżeli zaś ktoś widzi tę historię po raz pierwszy, zyskuje niewiele więcej. Bo „Trip 71” pozostaje raczej szkicem godnym rozwinięcia: zadziwiające, dlaczego zabrakło Gorzkowskiemu pomysłu na rozpęd tej opowieści. Właściwie brakuje tu motywacji, bo Duke (Sławomir Grzymkowski) i Gonzo (Wiktor Korzeniewski) na początku dokonują retrospekcji własnych przygód, ale już za moment są uczestnikami zdarzeń w narkotycznym amoku. I trudno przekonać kogokolwiek, dlaczego tak się dzieje.
Jeśli odnosić tę gonitwę do poszukiwań american dream jak u Huntera i Gilliama, osadzamy ten spektakl w kontekście, który u twórcy Koła nie znajduje żadnego oparcia, tak by móc dyskutować o zatraceniu się we współczesnym świecie, obłędzie konsumpcji, sferze tu i teraz. Inne sposoby „podpięcia” bohaterów do jakiejś opowieści wydają się pretensjonalne. Być może to manifest młodości w ciekawych czasach, ale bez tła teraźniejszości? Choć na scenie chwilami wiele się dzieje. Znakomity jest moment, gdy Duke i Gonzo próbują się poruszać po uciekającej podłodze, którą imitują prostopadłe linie rzucane z projektorów. Gorzkowski przez moment opanowuje całą przestrzeń sceny, pochłania widza, umieszczając w głowach postaci.
Zresztą pole gry jak na tego reżysera jest całkiem spore i przez większość czasu nie udaje się tej przestrzeni zapełnić. Dialog gdzieś ginie, poszczególne sceny znane z filmu, a na scenie rozwiązywane szybkimi skrótami, symbolami (w większości przeniesionymi z dawniejszych prac reżysera, jak „Spacerowicz” czy „Taksówka”), nużą przewidywalnością. Tym bardziej, gdy muzyka nie wyznacza tempa i nie buduje napięcia. Grzymkowski i Korzeniewski ledwie zarysowują postaci, bardziej zdziwieni samą akcją starają się nadążyć za każdym zadaniem, nie wiedząc chyba dokładnie, w jakiej sprawie się przeobrażają. Wrażenie, że to ich nie dotyczy, bo start i metę opowieści można poprzestawiać, jest dojmujące.
W końcowym monologu Duke’a, który mógłby interpretacyjną klamrą spinać całość, zabrakło właściwego rozstawienia akcentów. Wbrew oczekiwaniom „Trip 71” to popis aktorów drugiego planu: Agaty Buzek, Izabeli Gwizdak i Bartłomieja Bobrowskiego. Z łatwością odnajdują się w galerii dziwnych charakterów. Precyzyjnie przeczuwają też kontekst kolejnych sytuacji, za każdym razem dodając jakiś niespodziewany rys, igrając z naszymi skojarzeniami. Lekkość metamorfozy i rozumienie podtekstów, jakie prezentuje u Gorzkowskiego Agata Buzek, to chyba świetny temat do dyskusji, jak aktor powinien opanowywać sceniczne stylistyki. Przy zbliżających się projektach reżyserzy mogą Agacie Buzek powierzyć zadania już nawet karkołomne. Ta aktorka zna szyfry do wielu postaci.