DGP: Czy dystrybuowanie tekstu „Mein Kampf” jest zgodne z polskim prawem?
Jakub Skrzywanek: To skomplikowane zagadnienie. Na mocy art. 256 k.k. zakazane jest propagowanie ustroju faszystowskiego i mowy nienawiści. Polskie prawo nie zabrania drukowania samej książki. Karane jest propagowanie ideologii faszystowskiej. Pytanie, co to właściwie dziś oznacza. Ale przerażające jest, jak łatwo znaleźć tekst „Mein Kampf” w internecie. Można go ściągnąć z serwisów ewidentnie prowadzonych przez organizacje nacjonalistyczne, jakichś stron Polonii albo wirtualnych muzeów II wojny światowej, które pod edukacyjną fasadą promują teksty nazistowskie. Sam pomysł na spektakl pojawił się na festiwalu Malta półtora roku temu. Podczas spotkania z Konstantym Gebertem, Joanną Tokarską-Bakir i Anną Koch Michał Nogaś zadał pytanie: „Jak można porównać dzisiejszy język debaty publicznej do tego z końca lat 30.?”. Chodziło głównie o mowę nienawiści. Wszyscy zgodzili się, że język i narracje, którymi dziś się posługujemy, bywają równie, a nawet bardziej, agresywne i radykalne, jak te wygłaszane krótko przed wojną. To właśnie wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby sięgnąć po książkę, o której każdy słyszał, a prawie nikt nie przeczytał i przekonać się, czy język, który nas otacza, jest rzeczywiście podobny do tego sprzed ośmiu dekad. Teatr wydaje mi się odpowiednią przestrzenią do odczytania tego tekstu. Zresztą po raz pierwszy do wystawienia „Mein Kampf” na scenie wzięła się niemiecka grupa Rimini Protokoll w 2015 r. Opowiadali, jakie niebezpieczeństwo może nieść uwolnienie tego tekstu, ale nie zdecydowali się używać słów Hitlera. My robimy to chyba po raz pierwszy na świecie.
Sięgnąłeś po "Mein Kampf" i co znalazłeś? Nienawiść?
Najpierw przeczytałem wersję skróconą, najbardziej popularną. Potem sięgnąłem po pełną. Okazało się, że ta książka nie jest taka, jak ją sobie wyobrażałem. Rozpoczyna ją sentymentalna opowieść o relacji z ojcem i matką, o latach młodzieńczych, o bezdomności, która dotknęła Hitlera w okresie wiedeńskim. Może się zdawać, że największą obsesją Hitlera były kwestie związane z biopolityką i prokreacją: Niemców miało być wielu, mieli być zdrowi i silni. Dopiero później występują inne wątki, ale nie w takiej skali, jak byśmy się spodziewali. Nie znajdziemy tam jednoznacznej projekcji Holokaustu, choć antysemityzm jest w zapiskach Hitlera bardzo obecny.
Reklama
Mówisz o tym tekście tak, jakbyś czytał go w oderwaniu od wydarzeń historycznych.
Zbrodnie, do których doprowadziła ideologia Hitlera, są oczywiste. Przecież ten spektakl powstaje po to, by nigdy się nie powtórzyły. Dziś, czytając „Mein Kampf”, jesteśmy w innej sytuacji niż Niemcy w latach 30. Wiemy, do czego doprowadził nazizm, a przecież on cały czas zyskuje nowych zwolenników. Więc sięgamy po książkę Hitlera, szukając odpowiedzi na pytanie, jak temu zapobiec. Jak obnażyć te narracje i nie pozwolić, żeby historia zatoczyła koło. Ostatnio dramaturg Grzegorz Niziołek znalazł cytat, który jest bardzo zgodny z ideą naszego spektaklu. Winston Churchill napisał o „Mein Kampf” pod koniec wojny: „Gdy Hitler doszedł do władzy, niewiele było książek, które zasługiwały na tak uważną lekturę przywódców, polityków i wojskowych mocarstw zachodnich. Było tam wszystko”.