Łukasz Drewniak: "Lalka" to lekturowa legenda pokoleń Polaków. A jak dodamy to tych wspomnień film Hasa czy serial z Jerzym Kamasem, robi się nam na sercach laurowo i jasno. Po co przyniosłeś tę książkę do teatru?
Wiktor Rubin: To nie będzie spektakl-esej, który ma grać z mitem "Lalki": zobaczcie, oglądałem filmy, a teraz będę je cytować i komentować. Chęć wystawienia tekstu zawsze ma wpierw charakter emocjonalny. Dopiero potem sprawdzamy, czy da się go opowiedzieć swoim językiem, czy pasuje do współczesności. Lektura "Lalki" zaczyna się zwykle od utożsamienia z Wokulskim. Tak było i ze mną. Teatr potrzebuje dziś tej powieści, bo w literaturze dramatycznej nie ma bohatera, który tak zaciekle idzie do przodu. Prus dokumentuje dzieje awansu społecznego. Jeśli udałoby się pokazać ten proces w teatrze, to jednocześnie uzyskalibyśmy wiarygodny portret społeczeństwa w momencie zmiany. To prawie niemożliwe i bardzo nieteatralne. I właśnie dlatego bardzo pociągające.

Reklama

Uscenicznienie prozy to karkołomne zadanie dla inscenizatora. Ty zrobiłeś z tego swój znak rozpoznawczy. "Lalka" to już Twoja czwarta adaptacja prozy - po "Terrordromie", "Cząstkach elementarnych" i "Drugim zabiciu psa".
Można dyskutować, czy to, co robimy to jeszcze adaptacja, czy już nowy scenariusz na podstawie "Lalki". Wiele wątków i problemów uległo redukcji, skupiamy się tylko na kilku najważniejszych. W "Lalce" największe wrażenie robią opisy. Prus nie był dobrym autorem dialogów, ale bardzo plastycznie konstruował świat przedstawiony. Przygotowując adaptację, stanęliśmy z Jolantą Janiczak przed problemem przełożenia opisów na język teatru, musieliśmy też wyostrzyć i skrócić dialogi. Jak wiadomo, "Lalka" była najpierw drukowana w odcinkach, jej struktura podyktowana jest następstwem zdarzeń, żeby czytelnik czekał, co będzie dalej. Teatr wymaga kondensacji. I uruchamia skojarzenia. Dlatego nasyciliśmy scenariusz literackimi echami i cytatami z "Faraona", "Dziadów", "Zbrodni i kary". Żeby złapać sedno, wzięliśmy dialogi z Moravii, bo on świetnie rozpisywał konflikty małżeńskie.

Modne jest obecnie uwspółcześnianie realiów klasycznych utworów. Czy tak samo będzie z Twoją "Lalką"?
Jeśli tekst jest uniwersalny, jak Biblia, czy dramaty antyczne, uwspółcześnianie nie jest konieczne. "Lalka" jest silnie zakorzeniona w XIX-wiecznych konkretnych realiach. Dziś feudalnej arystokracji już nie ma, nie ma zatem bariery dzielącej Izabellę Łęcką i Wokulskiego. Podobnie dzieje się z "Weselem" Wyspiańskiego, bo problem mezaliansu stał się nieaktualny, a uwspółcześnianie go zawsze będzie naciągane. Ożenek człowieka z miasta z chłopką nie dzieli już społeczeństwa. Dlatego trzeba znaleźć bariery współczesne, trzeba je odkryć. Uwspółcześnienie realiów świata "Lalki" jest więc konieczne, nawet gdy jest uproszczeniem.

Skoro masz świadomość uproszczenia, musisz czerpać z tego korzyści jako inscenizator, bo inaczej gra nie byłaby warta świeczki. Co zyskujesz przenosząc "Lalkę" z XIX wieku do współczesnej Polski?
Odtwarzanie XIX-wiecznego konwenansu niezbyt mnie bawi. Ale zysk jest przede wszystkim natury intelektualnej. Wszystko zaczyna się od pytań. Czy istnieje dzisiaj arystokracja i kto ją stanowi? Czym jest świat, do którego pretendują tacy ludzie jak Wokulski? "Lalka" Prusa pokazuje potężną siłę oddziaływania, jaką miała arystokracja. O niej pisała prasa, ją portretowano na obrazach, z jej opinią się liczono. Dzisiaj chcemy świecić blaskiem odbitym od gwiazd medialnych. Prus świetnie opisał mechanizm, jaki zaczyna funkcjonować między fanem a gwiazdą. Siła, z jaką Wokulski pragnie Izabelli, podobna jest do czci, jaką fani obdarzają gwiazdy, a raczej ich wizerunek.

Kim jest Wokulski dziś?
Dziś są miliony Wokulskich, ludzi, którzy przyjeżdżają ze wsi do miasta, robią w biznesie kariery z niczego, wdzierają się do mediów. To bohater, którego dużo w każdym z nas. Uczy się nowego języka, przyswaja nowe formy społecznych zachowań, musi wyprzeć dawnego siebie. Kapitalizm zakłada brak stałego miejsca w strukturze społecznej, co wiąże się z zagrożonym poczuciem bezpieczeństwa, z tym, że nie wiesz, co będzie jutro. Tożsamość staje się chwilowa, sytuacyjna. Problem tożsamości to jądro spektaklu… To nic, że mamy w głowie Wokulskiego o dojrzałej twarzy Dmochowskiego i Kamasa, u mnie tę rolę zagra 30-latek Bartosz Porczyk. Z problemem awansu dzisiaj spotykają się ludzie 30-letni.

Jaką rola w twoim widzeniu jego postaci odgrywa miłość? Będzie to słynne "Farewell miss Iza, farewell"?
"Farewell…" będzie. Nie tylko "Farewell…", ale i "Time to say goodbye". Ostatnio miłość prawie znikła z polskiego teatru. Izabella Łęcka jest przedstawiona w książce jako osoba, która najwyżej pragnie być przedmiotem zabiegów innych. Nasza Izabella (Kinga Preis, fascynująca osoba i wielka aktorka) to kobieta świadoma swojej pozycji, cytująca z pamięci teksty różnych literackich arystokratek. Wokulski nie tylko kocha Izabellę, ale cały świat, który ona uosabia. Świat, którego nie miał, a wymarzył, że będzie jego domem.

Co zrobicie z Rzeckim? Pierwsze trzy rozdziały książki Prusa to "pamiętnik starego subiekta".
Rzeckiego nie powinien grać stary aktor. Bardziej interesuje mnie taka postawa w młodym człowieku. Konserwatysta, tradycjonalista, nacjonalista. Łatwo można wydrwić ich postawę z pozycji liberalnych i lewicowych, zmienić ich rację w plakat. Ale ja próbuję raczej zastanawiać się, co stoi za człowiekiem, który chwyta się takich poglądów. Jest kilka odpowiedzi, ale czasem ciekawsze są same pytania. Zauważyłeś, że niektóre uwagi Rzeckiego można dziś zaklasyfikować jako antysemickie. To nie są jakieś brudne aluzyjki, ale jawne stwierdzenia: "To był dobry człowiek, ale Żyd." Czy w ramach współczesnej poprawności politycznej mamy go potępić za rasizm? Przecież on naprawdę ma dobrą wolę, jest szczery, prostolinijny. Lubi ludzi, ale równocześnie posługuje się takim słownictwem. To nie jest jego wina, tylko pozostałość społecznej mentalności.

A jak rozumiesz tytuł powieści?
Prusowi chodzi o swoistą "lalkowatość" człowieka, człowiek jest marionetką, którą ktoś porusza. Grecy wierzyli, te nitki prowadzą do fatum, obecnie obowiązuje wykładnia, że rządzi niewidzialna ręka rynku. Ja zaglądając pod podszewkę świata, znajduję tam raczej Boga, przypadek albo los.