Larry Gagosian to najpotężniejszy i najbardziej bezwzględny człowiek świata sztuki. Ze swoich galerii utworzył imperium, istny kombinat, który obrazami czy rzeźbami obraca niemal na skalę przemysłową. Działanie opanował do perfekcji – potrafi wypromować twórców, by potem zarabiać miliony na handlu ich dziełami.
Gagosian przymierza się właśnie do otwarcia swojej kolejnej galerii w Paryżu. Lokal o powierzchni 900 metrów kwadratowych ma się mieścić przy rue de Ponthieu, w najbliższym sąsiedztwie domu aukcyjnego Christie’s. To już dziewiąta galeria Larry’ego Gagosiana. Trzy z nich działają w Nowym Jorku, dwie w Londynie, po jednej w Beverly Hills, Rzymie i Atenach. Dzięki nim w zeszłorocznym zestawieniu magazynu „Art Review” znalazł się na piątym miejscu wśród setki najbardziej wpływowych ludzi świata sztuki. To najwyższa pozycja, jaką zajął w rankingu handlarz.
Szacuje się, że roczny zysk galerii Gagosiana wynosi 30 mln dol. To dane nieoficjalne, bo on sam nie chwali się takimi informacjami. Nie lubi mediów, nie udziela wywiadów. Wiadomo za to, że reprezentuje najdroższych współczesnych artystów, m.in. Jeffa Koonsa, Eda Ruschę, Damiena Hirsta. A także spadkobierców tych zmarłych – Andy’ego Warhola czy Alberto Giacomettiego. W sumie na wyłączność w Stanach Zjednoczonych lub na całym świecie ma kilkudziesięciu topowych twórców.
Ale Larry Go-Go – jak się go nazywa, bo zawsze prze do przodu – uchodzi za dilera, który jest w stanie zdobyć niemal każde dzieło. O ile oczywiście kolekcjoner chce zapłacić odpowiednio wysoką sumę. Dziś w Gagosian Gallery prace poniżej 100 tys. dolarów pojawiają się niezwykle rzadko.
– Jest najbardziej niezwykłym dilerem sztuki. Wie, czego będą chcieli bogacze. Czasem zanim oni sami się tego dowiedzą – mówi w rozmowie z „DGP” Murice Tuchman, doradca w zakresie dzieł sztuki z podwórka Gagosiana, Los Angeles.
Bolesne przeżycie
Niezwykle trudno jest dowiedzieć się czegoś o jego zwyczajach i biznesie. Ci, którzy go znają, albo odmawiają rozmowy, albo prawią komplementy. Nie dlatego, że jedynie na nie zasługuje. Larry Go-Go jest bezwzględnym graczem. „Art Review” nazywa go „największym na świecie biznesmenem sztuki”. Brytyjski „The Independent” idzie dalej, pisząc, że Gagosian jest jak Gordon Gekko z filmu „Wall Street” z domieszką Sidneya Falco ze „Słodkiego zapachu sukcesu”.
Lawrence Gilbert Gagosian urodził się 19 kwietnia 1945 roku w Los Angeles. Jego ojciec był księgowym miasta Los Angeles, matka aktorką grywającą drugoplanowe role w filmach. Gagosian zaczynał pracę w agencji literackiej William Morris Agency. Zrezygnował z niej dla własnego biznesu. W pobliżu University of California na początku lat 70. otworzył mały punkt, w którym handlował plakatami. Kupował je po 2, 3 dolary, oprawiał w ramy i sprzedawał za 15. Zatrudniał wtedy Kima Gordona, późniejszego gitarzystę zespołu Sonic Youth. „Gdy spotkałem go po raz pierwszy, pomyślałem, że nikt nie weźmie tego faceta na poważnie, był strasznym dupkiem. Miał w zwyczaju wrzeszczeć na pracowników. Praca u niego była bolesnym i okropnym doświadczeniem. Był wyjątkowo podły” – wspominał Gordon.
Przygoda z plakatami trwała rok. Za zarobione pieniądze Gagosian otworzył pierwszą galerię sztuki. Wyczuł, że Los Angeles pełne aspirujących do społecznej elity gwiazd filmu czy kręcących się wokół show-biznesu przedsiębiorców jest do tego świetnym miejscem. Jednym z jego pierwszych klientów był Eli Broad. Wtedy przeciętny deweloper i początkujący miłośnik sztuki. Dziś miliarder, właściciel korporacji KB Home, założyciel giganta branży finansowej SunAmerica, a także jeden z najważniejszych kolekcjonerów świata.
Choć prasa przedstawia często Gagosiana jako self-made mana, niewiele jest w tym prawdy. Pod koniec lat 70. nawiązał kontakty z wpływową marszandką Anniną Nosei, która wprowadziła go w środowisko nowojorskich kolekcjonerów i artystów. Zaprzyjaźnił się też z Leo Castellim, prawdziwą legendą wśród amerykańskich dilerów sztuki. Niebagatelną rolę odegrały też prywatne znajomości z artystami. Na początku lat 80. zaprzyjaźnił się z 20-letnim Jeanem-Michelem Basquiatem. Młody artysta ze stajni Andy’ego Warhola wkrótce został wielką gwiazdą.
W tamtym okresie w galerii pracował John Seed, dziś krytyk sztuki. Seed zarabiał 1000 dolarów miesięcznie. Uczestniczył w transakcjach, dowoził obrazy do klientów własną dostawczą Toyotą. – Kiedy byłem młodym człowiekiem, wydawało mi się, że handel sztuką to zajęcie dla dżentelmenów. Dowiedziałem się, że chodzi o siłę. Przed pracą dla Larry’ego nie miałem pojęcia, jak dużo człowiek napędzany zepsuciem może osiągnąć na polu kultury – mówi Seed w rozmowie z „DGP”.
On kocha tylko władzę
Początkowo Gagosian zajmował się głównie bezpiecznymi transakcjami. Handlował „blue chip artists”, czyli artystami jak Picasso i van Gogh, na tyle pewnymi, by ich słabsze prace można było za niemałe sumy wepchnąć początkującym kolekcjonerom. Ale zauważył, że w Los Angeles brakuje sztuki współczesnej. Jej mekką był Nowy Jork. Kursował między miastami: kupował tanio na Wschodnim Wybrzeżu, sprzedawał drogo na Zachodnim. Seed dostarczał obrazy do domów Stephane Janssen w Beverly Hills, Douglasa Cramera w Bel-Air czy Barry’ego Lowena w Hollywood Hills. Pamięta, że Gagosian nie traktował ich jak zwykłych klientów. Pozwalał im poczuć, że są jego partnerami. Z wieloma z nich się zaprzyjaźniał, często na lata. Dziś częstymi gośćmi w jego wartej 8 mln dol. letniej posiadłości w East Hampton bywają wpływowy hollywoodzki producent David Geffen i Mick Jagger.
Kiedyś Gagosian wyznał Seedowi, że według niego być bogatym człowiekiem w Stanach Zjednoczonych to mieć na koncie 20 mln dol. Taki był jego cel. Osiągnął go ze sporą nadwyżką. Dziś ma ponad 200 mln dol. A nie można zapominać, że sam jest właścicielem potężnej kolekcji, m.in. wartego ponad 23 mln dol. „Hanging Heart” Jeffa Koonsa. – Kocha zarówno sztukę, jak i biznes. Ale przede wszystkim kocha władzę. Bycie dilerem sztuki daje mu dostęp do świata najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi globu – twierdzi Seed.
Pierwszą galerię pod szyldem Gagosian Gallery założył w 1986 roku w Nowym Jorku. Dwa lata później dokonał dla swojego klienta zakupu, który wstrząsnął światem sztuki. Obraz „False Start” Jaspera Johnsa, osiągając cenę 17 mln dol., stał się wtedy najdroższym dziełem żyjącego artysty. Ta transakcja przyniosła mu niemałą sławę. W ciągu kolejnej dekady powstały jeszcze dwie Gagosian Gallery w Nowym Jorku. W 2000 roku zaczął ekspansję w Europie. Najpierw zaatakował Londyn, później Rzym, Ateny i w końcu Paryż.
Gagosian stoi za wieloma rekordowymi sprzedażami dzieł sztuki. W 2003 roku za jego sprawą „Woman III” Kooninga trafiła z kolekcji Davida Geffena do Stevena A. Cohena za ponad 137 mln dol. To druga najwyższa w historii kwota kupna dzieła sztuki. Gagosian pośredniczył też w sprzedaży „Turquoise Marilyn” Warhola za rekordową dla artysty sumę 80 mln dol. W czasach gdy zwyczajowa prowizja dilera wynosi od 10 do 20 proc., tylko te dwie transakcje musiały przynieść mu dziesiątki milionów zarobku. Ale pytany o swoje marże odpowiada: „Bez komentarza”. Podobnie zresztą czynią też jego klienci.
Kontrahenci Gagosiana potrafią narzekać – zazwyczaj anonimowo – że trudno robić z nim interesy. Harvey S. Shipley Miller reprezentujący Judith Rothschild Foundation zadzwonił kilka lat temu do dilera, aby kupić obraz Cy Twombly. W świecie sztuki negocjowanie ceny jest na porządku dziennym. Ale nie w przypadku Gagosiana. On ma twarde zasady. Miller początkowo chciał, aby diler spuścił z ceny 100 tys. dol. Gagosian odmówił. Kupiec targował dalej. Zaproponował 25 tys. obniżki. Gagosian znów odpowiedział „nie”. W końcu Miller spytał, czy opuści mu choć dolara. Gagosian nawet w tym wypadku pozostał niewzruszony. Zaproponował za to, że może zaprosić Millera na darmowy lunch.
Jego mityczne skąpstwo było też przyczyną problemów z fiskusem. W 1990 roku kupił 62 prace. Cztery z nich sprzedał od razu. Czysty zysk wyniósł 17 mln dol. Gagosian zapomniał jednak zapłacić 6,7 mln podatku. Podobna historia zdarzyła mu się też w 2003 roku, gdy wraz z trzema swoimi kontrahentami został pozwany za próbę uniknięcia zapłaty 26,5 mln dol. podatku.
Teraz wyrusza na podbój Moskwy, w której – według przewidywań branży – otworzy kolejną galerię. Tamtejsi bogacze nie wahają się wyłożyć grubych milionów na swoje kolekcje. Gargosian liczy, że pomoże im w ich tworzeniu. Oczywiście za grube pieniądze.