Powiem od razu - "Zaułek szkieletów" to prawdopodobnie dobra książka. Ian Rankin zna doskonale siłę swego stylu, polega na nim, całkowicie rezygnując z prób przypodobania się czytelnikowi. Powiem też - "Zaułek szkieletów" to powieść irytująca. Choć jest rasowym kryminałem, z trudem doczytałem ją do końca. I dodam, że wbrew pozorom jedno drugiemu wcale nie przeczy.
Rankin to już marka. Zawdzięczamy mu inspektora Johna Rebusa, zaliczanego - obok stworzonego przez Henninga Mankella Kurta Wallandera - do czołówki powieściowych detektywów. Za każdym razem daje literacki portret Edynburga, który jest tak pełny, że inny edynburczyk Craig Russell zapobiegliwie umieszcza akcję swoich kryminałów w Hamburgu. Mówi się więc, że tak jak Marsylia należy do Jean-Claude’a Izzo, tak Rankinowi nikt nie odbierze Edynburga.
Wiedząc to, wszedłem z Rankinem w bliższą znajomość. "Zaułek szkieletów" był dla mnie pierwszym wejściem w świat edynburskich policjantów, mniejszych i większych gangsterów, alfonsów i pracujących dla nich dziwek. Pierwszym spotkaniem z Johnem Rebusem i jego koleżanką po fachu Siobhan Clarke. Poznałem go w chwili, gdy przeżywał zawodowe rozczarowanie, bo jego posterunek zamknięto, rozparcelowując pracowników po komisariatach w różnych częściach miasta. Rebus trafił tam, gdzie trafić nie chciał (na szczęście z Siobhan), w dodatku nie dali mu nawet własnego biurka. Ma facet pecha, myślałem, przeżywając pierwszy zawód.
Trudno bowiem zestawiać egzystencjalne kłopoty inspektora z wewnętrzną aurą Wallandera albo, nie przymierzając, Philipa Marlowe’a. Portret Rebusa, przynajmniej po "Zaułku szkieletów" oceniając, można składać z drobiazgów. Tu jedna myśl, tam trafna obserwacja, raz na jakiś czas kąśliwe zdanie. Mało. Rebus byłby zapewne idealnym bohaterem przyzwoitego filmu akcji klasy B, a Rankin jego wymarzonym scenarzystą. Bohater Szkota jest co prawda zgodnie z wymogami gatunku zgorzkniały i pozbawiony złudzeń, ale na analizę świata zwyczajnie nie ma czasu. Spełnia się bowiem w nieustannym działaniu. Przesłuchania podejrzanych typków, poszukiwania panienki, która zapewne wpadła w ręce podłego sutenera, wreszcie przeczesywanie osiedla i slumsów zamieszkałych przez nielegalnych imigrantów pochłaniają go bez reszty.
To prawda, szkocki pisarz do perfekcji doprowadził oschły, piekielnie lakoniczny styl opowieści. To prawda, znać, że reporterskim okiem widzi ukryte piekło dzisiejszego zachodniego świata. Wszystko to jednak schodzi na drugi plan, bo musi ustąpić pędzącej do przodu akcji, zrobić miejsce dziesiątkom bohaterów i nieustannym dialogom. W efekcie po 100 stronach lektury pytam, kto jest kim i jest mi wszystko jedno, czy Rebus złapie mordercę.
Kolejnych spotkań z edynburskim inspektorem nie planuję. Chociaż doceniam pomysł Rankina na powieść kryminalną i nie czepiam się wykonania, wcale mnie nie ciekawi, w jakie zakamarki zapuści się Rebus. Nawet gdy odzyska już własne biurko na komisariacie.
"Zaułek szkieletów"
Ian Rankin
przeł. Robert Ginalski, Albatros 2007