Wydany przed paroma tygodniami w nowym polskim przekładzie "Saturnin" Zdeňka Jirotki to rzecz ze wszech miar warta przypomnienia – Jirotka, czeski pisarz, felietonista i dziennikarz, publikując tę humorystyczną powieść w mrocznych czasach Protektoratu (a ściślej: w 1942 r.), raczej się nie spodziewał, że zapewni sobie dzięki niej stałe miejsce w historii czeskiej literatury oraz w sercach czytelników. "Saturnin" był nad Wełtawą wznawiany dziesiątki razy, w plebiscytach na najpopularniejszą czeską książkę ostatniego stulecia konkuruje w zasadzie tylko z "Przygodami dobrego wojaka Szwejka". Książka Jirotki jest przy tym nietypowa, nie operuje bowiem humorem plebejskim, knajpianym, rubasznym (który zwykliśmy stereotypowo identyfikować jako właściwy czeskiej kulturze), lecz żartem subtelnym, absurdalnym, nieco kostycznym, wywodzącym się z tradycji brytyjskiej.
W wypadku "Saturnina" zresztą nie tylko humor nawiązuje do tej tradycji – główny pomysł fabularny także. Jest to bowiem historia młodego człowieka, który zatrudnia osobistego służącego, tytułowego Saturnina. Młodzieniec – po prawdzie dobiegający trzydziestki – nieśmiały i ogólnie słabo zaradny życiowo, zdaje się w wielu sprawach na charyzmę, pomysłowość i nienaganne maniery Saturnina. Saturnin bywa nieco ekstrawagancki ("W ogóle miał poczucie humoru trudne do przyjęcia. Pewnego razu opowiadał mi o dowcipach, które podobno nazywa się kanadyjskimi. Jeśli dobrze go zrozumiałem, pointa owych żartów polega na tym, że pali się jakiś dom albo ktoś jest ciężko ranny"), ale ma pewną zasadniczą zaletę: nie istnieją dla niego rzeczy niemożliwe do wykonania, nawet jeśli obrana przezeń droga do celu jest nieco okrężna i nie całkiem zrozumiała. Dzięki niekonwencjonalnym zabiegom lojalnego i oddanego Saturnina narrator otrzymuje szansę rozwiązania swoich problemów, zarówno sercowych, jak i rodzinnych (rodzina zaś to iście piekielna menażeria).



Reklama