Wnocy z niedzieli na poniedziałek nagrody Akademii Filmowej zostaną rozdane po raz 91. Niektórzy twierdzą, że pod wieloma względami będzie to wyjątkowa ceremonia. Po raz pierwszy od trzech dekad nie będzie bowiem miała prowadzącego. Ma też trwać zaledwie trzy godziny, aby zaoferować widzom bardziej dynamiczne widowisko. Akademia planowała nawet, że statuetki za zdjęcia, montaż, film krótkometrażowy oraz charakteryzację będą wręczane w czasie przerw reklamowych w transmisji, ale po zmasowanym proteście filmowców, mediów i kinomanów wycofała się z tego ekstrawaganckiego pomysłu.
Wyjątkowe jest również to, że wśród największych faworytów do zdobycia Oscara za najlepszy film jest "Roma" Alfonso Cuaróna – produkcja, która zadebiutowała równocześnie w kinach i w serwisie streamingowym Netflix. Łącznie film ma szansę na aż 10 statuetek. Jednak wbrew pozorom nie jest to rewolucja. Podobnym osiągnięciem może się pochwalić inny serwis streamingowy, Amazon Prime, którego "Manchester by the Sea" (2016) zdobył sześć nominacji do Oscara, otrzymując nagrody dla aktora pierwszoplanowego oraz za scenariusz oryginalny. Także Netflix ma już na koncie nagrodę Akademii: w ubiegłym roku otrzymał ją "Ikar", pełnometrażowy dokument o dopingu.
Nie da się jednak ukryć, że serwis robi coraz większe zamieszanie zarówno na rynku telewizyjnym, jak i kinowym. Jak podaje dziennik "The New York Times", Netflix ma w tym roku włączyć do swojego katalogu aż 90 własnych produkcji. To mniej więcej tyle, ile zaprezentują największe hollywoodzkie studia filmowe: Paramount, Universal, Sony, Disney i Warner Bros. Łącznie. Czy to oznacza, że Fabryka Snów oddaje palmę pierwszeństwa serwisowi? Zdaniem ekspertów – nic bardziej mylnego.
Reklama