Na wystawionych obrazach uwagę zwracają kolory. Niezwykle intensywne pomimo upływu lat. Trochę odbiegające od tego, co widzimy w otaczającej nas rzeczywistości. Zwłaszcza tej polskiej, gdy przez wiele dni w roku słońce schowane za chmurami nie daje rady pobudzić krajobrazu do życia. Moje skojarzenie? Barwy wyglądają tak, jakby artysta, który je namalował był kreatywnym filtrem współczesnego aparatu cyfrowego. Filtrem, który zwiększa nasycenie barw, podkręca kontrasty, wyostrza kontury. Jednak w okresie, gdy Nikifor malował swoje największe dzieła fotografia cyfrowa była w powijakach. Artysta posługiwał się zwykłymi, najtańszymi akwarelkami, a świat na jego obrazach nie był fotograficznym odzwierciedleniem rzeczywistości.

Reklama

Gdy pierwszy raz podchodzimy do prezentowanych prac możemy pomyśleć, że to obrazki namalowane przez dziecko. Domki, stacje i linie kolejowe, portrety postaci z nieproporcjonalnie dużymi głowami. A także kościółki, jakby namalowane na lekcji religii pod okiem czujnego katechety. Są też wizerunki samego autora w różnym anturażu i w różnych rolach - Nikifor występuje czasami nawet kilka razy na jednym obrazku. Jednak chwilę po pojawieniu się myśli, że to tylko malunek dziecka, uwagę zwracają wspomniane wyżej kolory. Do tego perspektywa, zaplanowanie, kompozycja. Wyczuwamy, iż w oglądanej pracy jest to coś. Coś pozwalającego uznać, że nie mamy do czynienia z przypadkowym, mechanicznym wylaniem z siebie potrzeby malowania, ale że jest w tym iskierka. Iskierka która powoduje, iż jesteśmy gotowi nazwać oglądane przedmioty sztuką, a autora artystą.

Jednak nie tylko materialny wymiar obrazów - bardziej pasowałoby określenie obrazków, z uwagi na ich rozmiar - powoduje, że hipnotyzują i każą do siebie wracać, myśleć o nich długo po opuszczeniu muzeum. Równie ważne są warunki życia i osoba Nikifora. Artysty o tak mikrej postaci, że w filmie Krzysztofa Krauzego pt. Mój Nikifor zagrała go drobniutka Krystyna Feldman. Na marginesie trzeba podkreślić, że to wybitna rola i wybitny film.

Nikifor - kim był?

Reklama

Nikifor był nazywany, bądź sam siebie mianował różnie - Epifaniusz Drowniak, Nikifor Krynicki, Jan Malarz, Matejko z Krynicy. To urodzony w 1895 roku syn wiejskiej, głuchoniemej dziewczyny z Krynicy, który nie skończył żadnej szkoły, nie miał żadnego formalnie uznanego zawodu, ani wykształcenia. Mający problemy ze słuchem i mową. Nie znający swojego ojca i wcześnie osierocony przez matkę. Na domiar złego jego życie, to czas zaborów i dwóch wojen światowych. A jakby tych wszystkich przeciwności było mało, w latach 40-tych Nikifor, jako wywodzący się etnicznej grupy Łemków, został z Krynicy, w której mieszkał i tworzył, dwukrotnie wysiedlony na drugi koniec Polski. Jednak za każdym razem udawało mu się wrócić w okolice, które najwyraźniej uważał za swój kawałek świata. Kiedy ma się świadomość, że człowiek, co do którego zdumiewa już samo to, iż mimo własnych ograniczeń i zewnętrznych okoliczności, nie tylko przeżył, ale też namalował kilkadziesiąt tysięcy prac, to na te niepozorne obrazki patrzy się w zupełnie inny sposób.

Nikifor jednak przetrwał. Nie tylko przetrwał, ale dzień po dniu wytrwale malował, korzystał z łaski i niełaski ludzi czekając, aż świat go odkryje. A czekał długo. W latach trzydziestych XX w. akwarelki malowane na darowanych lub znalezionych kawałkach papieru, tekturkach, czy okładkach zeszytów dostrzegł ukraiński malarz Roman Turyn. Kupił według różnych szacunków ok. 150-200 prac Nikifora i zabrał je do Paryża. Tam wzbudziły zainteresowanie w artystycznym środowisku Turyna. Miał także miejsce krótki pokaz w galerii Leona Marseille. W 1938 roku ukazał się na łamach „Arkad” pierwszy artykuł pióra Jerzego Wolfa o artyście z Krynicy. Potem jednak wybuchła wojna, a prawdziwe wejście do galerii i na wystawy nastąpiło dopiero po kolejnych kilkunastu latach. Od przełomu lat 40-tych i 50-tych prace krynickiego mistrza zaczęły pojawiać się na pokazach i wystawach w Polsce, a następnie również za granicą. Pojawili się klienci, zainteresowanie mediów, a sam Nikifor został zaliczony do grona najwybitniejszych naiwnych, czy też prymitywów, jak czasem nazywano artystów bez przygotowania formalnego. Jednym z wymiarów popularności sztuki Nikifora było to, że ją na potęgę fałszowano.

Reklama

Dzisiaj Nikifor jest uznawany, prezentowany i pozostaje w zainteresowaniu kolekcjonerów i domów aukcyjnych. A choć od jego śmierci w 1968 roku minęło już ponad pół wieku, jego prace - używając nieco wytartego sformułowania - żyją i przemawiają, czego mogę być żywym, choć pewnie niezbyt reprezentatywnym przykładem. Czy zadziałają na innych? O tym każdy może się przekonać oglądając ponad 130 jego prac, które do 27 lutego pozostaną udostępnione w ramach wystawy czasowej w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Warto się pospieszyć.

Przy poznawaniu Nikifora, jego sztuki i życia oraz przy pisaniu tego tekstu korzystałem z prac Andrzeja Banacha pt. „Nikifor” (Wydawnictwo Arkady 1983), Barbary Banaś pt. „Nikifor. 1895-1968.” (Edipresse Polska 2006) oraz Aleksandra Jackowskiego pt. „Świat Nikifora” (wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2005), a także informacji prezentowanych na samej wystawie. Przede wszystkim było to jednak poznawanie przez obcowanie z jego sztuką.