Najpierw było ogromne zaskoczenie, gdy we wrześniu 2011 r. z wywiadu dla „Playboya” dowiedzieliśmy się, że Mrożek napisał właśnie nową sztukę. W dodatku autor zadeklarował żartobliwie, że po przekroczeniu osiemdziesiątki dojrzał nareszcie do pisania o seksie i właśnie jemu oraz tajemnicy płci poświęcił nowy utwór. Już w pierwszej scenie miała pojawić się milcząca naga kobieta…
„Karnawał” stał się najbardziej oczekiwanym dramatem ostatnich miesięcy, otoczonym środowiskową plotką, która jedynie podbudowywała napięcie. Jednak wtajemniczeni, którzy przeczytali udostępniony do wewnętrznego obiegu tekst, nie kryli zdezorientowania. To nie był Mrożek na swoją największą miarę. Rzecz śmiała, gdy idzie o rozmach oraz zestawienie historycznych i mitycznych postaci, ale rozczarowująca w kwestii konkluzji, na koniec zaś pozostawiająca niemal z niczym.
W lutym dzieło opublikował „Dialog”, opatrzywszy świetnym esejem Janusza Majcherka. Nie krył on swych kłopotów z nowym Mrożkiem, ale powstrzymał się od oceny utworu. Wskazywał za to, że „Karnawał” trudno zestawić z którymkolwiek z dotychczasowych dramatów autora „Tanga”. Powstał on po afazji pisarza, która zdarzyła się w maju 2002 r. Po udarze mozolnymi ćwiczeniami musiał na nowo poznawać języki (włącznie z ojczystym), uczyć się porozumiewania ze światem. W ramach terapii powstała wtedy autobiografia „Baltazar”, nazwana imieniem nadanym sobie przez pisarza w jego nowym życiu. Wszystkie dotychczasowe dramaty artysty powstały przed majem 2002 r., zatem w mrożkowskim okresie jego twórczości. „Karnawał” jako pierwszy napisany został później, co pozwoliło Januszowi Majcherkowi postawić tezę, że jego autorem jest Baltazar, a nie Mrożek. Byłby to wówczas jego debiutancki tekst...
Brawurowa opinia Majcherka ponoć przypadła do gustu samemu pisarzowi, ale w wywiadach poprzedzających prapremierowy spektakl mówił on, że „Karnawał” należy jednak przypisywać Sławomirowi Mrożkowi. To zaś pozwala na zestawienia, a te dla nowej sztuki autora „Portretu” muszą być miażdżące. Inna sprawa, że Mrożek ma w dzisiejszym polskim teatrze markę żyjącego klasyka i spodziewamy się od niego wyłącznie prac o fundamentalnym znaczeniu. Ostatnie jego teksty budziły zresztą kontrowersje. Nawet „Miłość na Krymie”, którą symbolicznie z pozycji inteligenta z tej części Europy zamykał poprzednie stulecie, swój prawdziwy wymiar pokazała, gdy w ostry dialog z dramatem wszedł Jerzy Jarocki, inscenizując go w Teatrze Narodowym ponad dekadę po prapremierze. A „Piękny widok”, a „Wielebni”? Nie doczekali się dotychczas ważnych wystawień i winą za to trudno obarczać teatry. Lepiej sprawa się ma z „Wdowami”, po które sięgać warto, może próbując otwierać je innym (niż to przed laty uczynili Erwin Axer oraz Anna Polony z Józefem Opalskim) kluczem. Jaki los spotka „Karnawał”, trudno wyrokować. Może być tak, że Jarosław Gajewski jako reżyser prapremiery wykonał test utworu, sprawdzając jego mocniejsze i słabsze strony. Jako pierwszy inscenizator zachował się wzorcowo, pozostając do spodu wiernym literze tekstu. Taki jest obowiązek twórcy prapremiery.
Gajewski płaci za to wysoką cenę. „Karnawał, czyli pierwsza żona Adama” reklamowany jako sztuka o seksie, ma w sobie zaskakująco mało deklarowanej przez autora drapieżności. Owa pierwsza żona Adama, czyli mityczna Lillith w interpretacji debiutującej Afrodyty Weselak, powinna być w centrum zdarzeń, tymczasem jedynie w nich statystuje. Nie sprawdza się przy tym jako owijająca sobie mężczyzn wokół palca femme fatale ani wcielenie destrukcyjnej siły. Mówiono o „Karnawale”, że są w nim silne kobiety i ulegli im panowie. W spektaklu Teatru Polskiego o swoje walczy zdradzana Ewa (Joanna Halinowska), ale nie ma partnera w Adamie (irytująco histeryczny Kamil Maćkowiak). W efekcie wątek pierwszej pary wypada blado, ale i w sztuce sprowadza się w moim odczuciu jedynie do ogólników.
Mrożek wprowadza też do sztuki Goethego (Leszek Teleszyński) i wyjętą z jego „Fausta” Margheritę (Marta Dąbrowska). Tyle że w przedstawieniu w Polskim ich relacja przypomina związek doświadczonego retora z nieopierzoną nimfetką. Teleszyński ma za zadanie wypowiadać aforyzmy pisarza, podobnie jak Biskup Piotra Cyrwusa. No tak, rozmawiają z sobą o sposobach na pokonanie impotencji, gadają o kryzysach twórczych. Tyle że w „Karnawale” i żarty jakby nie te, i myśli nieszczególnie odkrywcze. Oczywiście, gdy się je mierzy miarą Mrożka. Trudno jednak stosować wobec niego jakąkolwiek protekcjonalną taryfę.
Zbyt często kończy się na deklamowaniu kwestii, nawet jeśli jest to deklamowanie nasycone gorzką ironią, jak w przypadku Jerzego Schejbala w roli Szatana. Szatan w dramacie pociąga za wszystkie sznurki, Schejbal robi z niego Mrożkowskiego Wolanda. Można tak, choć chciałoby się mocniejszej interpretacji. Tyle że małe szanse na nią dał sam autor. Koniec końców – obok Halinowskiej – najbardziej podobali się mi Szymon Kuśmider jako upijający się w sztok Impresario oraz Paweł Ciołkosz, jego Asystent. Mocno okonturowani, komediowi, a chwilami groźni.
Narzekam, a być może tylko tak mogła wyglądać prapremiera nowej sztuki Sławomira Mrożka. Ontologiczna szarada konstruowana w imię wierności autorowi. Tylko wzbraniam się cały czas przed odpowiedzią na pytanie, o czym to jest. O wszystkim i o niczym – odpowiedziałbym bezczelnie. Chociaż może się mylę.
Karnawał, czyli pierwsza żona Adama | Sławomir Mrożek | reżyseria: Jarosław Gajewski | Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie