W gorący polski weekend Opera Wrocławska wystawiła "Borysa Godunowa” Musorgskiego w formie gorzkiej przypowieści o zdobywaniu i traceniu władzy w świecie pełnym okrucieństwa.

Reklama

Wybitną rolę tytułową stworzył Janusz Monarcha. "Borys Godunow" to kolejna monumentalna i międzynarodowa superprodukcja Opery Wrocławskiej, zrealizowana w mieszczącej kilka tysięcy widzów Hali Stulecia (zwanej do niedawna Halą Ludową).

Wrocławianie przyzwyczaili się już do tych zawsze efektownych "operowych igrzysk", od wielu lat organizowanych przez kierującą zespołem Ewę Michnik. W poprzednich sezonach publiczność oglądała m.in. tetralogię "Pierścień Nibelunga" Wagnera. "Borys Godunow" to kontynuacja tych ambitnych przedsięwzięć. Arcydzieło Modesta Musorgskiego, największego obok Czajkowskiego rosyjskiego kompozytora XIX wieku, zabrzmiało w wersji Rimskiego-Korsakowa sporządzonej po śmierci autora "Obrazków z wystawy".

Spektakl wyreżyserował Rosjanin Jurij Aleksandrow. W jego odważnej i spójnej wizji, niepozbawionej jednak przerysowań, a nawet wulgarności, "Borys Godunow" to przede wszystkim ostry i momentami przerażający pamflet na władzę i jej odwieczne mechanizmy. Dlatego reżyser, opowiadając fragment historii Rosji z przełomu XVI i XVII w., nie schował się wygodnie w kostiumie historycznym, ale śmiało uwspółcześnił całą opowieść.

Car Borys pod historyczną szatą odsłania współczesny garnitur dzisiejszych władców świata. Lud rosyjski zaś, zbiorowy bohater tego arcydramatu, przywożony jest na scenę w wagonie-więzieniu. Pomiędzy kolejnymi odsłonami złowieszczo pobrzmiewa echo bydlęcych wagonów, choć czasem jest to także wagon barowy albo nawet zachodnia luksusowa salonka. Motyw wagonów to rewelacyjny pomysł Aleksandrowa, podobnie jak groteskowa scena koronacji Godunowa, gdy przed oczami widzów pojawia się pusta jeszcze mównica-jajo, z której w rytm muzyki Musorgskiego zaczyna agresywnie wykluwać się nowa, nieznana jeszcze władza. Ot, chciałoby się powiedzieć: upiorny "taniec piskląt w skorupkach".

Reżyser nie uniknął jednak także rozwiązań wątpliwych. Przedstawienie XVI-wiecznych mnichów Warłaama i Misaiła jako dwóch punkrockowych obieżyświatów w glanach i z gitarą elektryczną można uznać za mruganie okiem do publiki. Również tzw. polski akt opery ukazujący dwór sandomierski na zamku wojewody Mniszcha przypomina tu raczej klimatem paryskie kabarety, a wspaniały polonez zamienia się prawie w kankana. W takich momentach tęskni się bardzo za inscenizacjami tradycyjnymi. Trzeba jednak przyznać, że wszyscy wykonawcy wrocławskiej premiery umieli się odnaleźć w konwencji narzuconej przez reżysera.

Znakomitą rolę Borysa Godunowa stworzył polski bas Janusz Monarcha występujący na co dzień w wiedeńskiej Staatsoper. Śpiewał dużym i pewnym głosem, bez trudu radząc sobie z językiem rosyjskim, w pełni przekonywał także techniką aktorską. Car Rosji w wykonaniu Monarchy autentycznie wzruszał swoim cierpieniem, a sławna scena śmierci Godunowa była niezwykle przejmująca. Rosyjski tenor Leonid Zakozajew sprawdził się równie dobrze w partii Dymitra Samozwańca, śpiewając głosem jasnym i świeżym. Z trudną rolą polskiej wojewodzianki Maryny dobrze poradziła sobie Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak, której bohaterka musiała być w tym spektaklu zarówno ambitna, jak i wyzywająca.

Kierownictwo muzyczne sprawowała Ewa Michnik, w niełatwych warunkach akustycznych Hali Stulecia pewną ręką oddając sprawiedliwość genialnej muzyce Musorgskiego. Przekonująco wypadły kluczowe dla tej opery fragmenty chóralne. Reszty tego monumentalnego przedstawienia dopełniały dekoracje i reżyseria świateł Pawła Dobrzyckiego, a także efektowne i wyraziste kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej. Na miejscu polityków bałbym się tego przedstawienia albo oglądał je regularnie. Przed każdymi wyborami, nie tylko w Rosji i nie tylko w Europie.













Opera Wrocławska: "Borys Godunow" Modesta Musorgskiego. Kierownictwo muzyczne - Ewa Michnik. Inscenizacja i reżyseria - Jurij
Aleksandrow. Następne spektakle - 26, 27 i 28 października w Hali Stulecia we Wrocławiu